poniedziałek, 18 czerwca 2018

...::::...


Nie dalej jak kilka godzin temu, moja Współlokatorka zadała mi pytanie czy tym razem w poście będzie jakaś treść czy tylko same zdjęcia. Mam tendencję do znajdowania sobie okazji do różnych dziwnych rocznic, podsumowywania, rozmyślania o tym co było i co dopiero będzie, i założę się, że nie jest Ona świadoma tego, że dokładnie dzisiaj przypada 100. dzień naszego wspólnego mieszkania. To chyba dobra okazja, by jednak coś napisać.
Nasz blok jest jakiś taki nietypowy, a ludzie w nim mieszkający noszą w sobie tyle historii, że mogliby nimi obdzielić pół Warszawy. I to nie jest tak, że ja wchodzę z nimi w jakieś głębsze relację, bo nawet nie wiem jak się nazywają - po prostu stoję sobie w oknie i palę papierosy, a Oni atakują mnie tym wszystkim z ulicy.
Jest Pani z klatki obok - raz szła z mężem i stąd wiem, że ma na imię Anna. Wykrzykiwała mu w twarz jak ciężko pracuje, a on jej nie docenia. Codziennie, około 2:00 w nocy wynosi śmieci. Z początku zastanawiałam się dlaczego akurat ta pora jest dla niej tą ulubioną do wykonywania tej czynności, aż pewnego razu zauważyłam, że w jednej dłoni dzierży pełny worek, a w drugiej pełną małpkę. Po minucie wracała już z pustymi rękoma. Czasami schodzi jej troszkę dłużej, bo do trunku dodaje sobie jeszcze papieroska i siedzi z takim menu na murku.
W mieszkaniu nade mną mieszka starsza Pani, spotkałam ją już pierwszego dnia. Przywitałam się, a Ona zapytała czy będą jej nową sąsiadką -  gdy dowiedziała się, że tak, powiedziała, że miło jej powitać taką piękną młodą twarz i że to szczęście, że się spotykamy, bo Ona prawie nie wychodzi, bo ciężko jej po tych schodach. Sama nie mam telewizora, ale dzięki Niej słucham dźwięków TVN'u średnio 15 godzin na dobę.Często stojąc przed blokiem patrzę w jej okna i obiecuję sobie, że pójdę do Niej, zapukam i zapytam czy może nie chciałaby czegoś ze sklepu albo tak po prostu porozmawiać, ale bardzo się wstydzę. W jeszcze odważniejszych myślach boję się, że zdecyduję się na to, gdy będzie już za późno...
Dwa piętra wzwyż mieszka młoda para. W ich związku kilka tygodni temu pojawił się szczeniak o imieniu Tosia. Chłopak codziennie wyprowadza psinę, dosłownie kładzie się z nią na chodniku, żali się jej, że przecież on ją kupił dla swojej ukochanej, a teraz to tylko on z nią wychodzi i niech ona to doceni. Dzisiaj widziałam ich wszystkich razem, gdy ze zdenerwowaniem przekazywali sobie smycz i jakoś tak czuję, że to koniec i nawet biedna Tosia tego nie uratuje...
To nie jedyny kryzys związkowy, bo Marek z ostatniej klatki zachował się podle - zdradził swoją życiową wybrankę. Kobieta by dać upust swoim emocjom zadbała o to, żeby nie cały blok, a cała ulica się o tym dowiedziała - goniła mężczyznę wzdłuż długości bloku, krzycząc, że ma sobie iść spać do tej *piii*, *piii*, bo w ich wspólnym domu już nigdy nie będzie mógł spać. Wypominała mu, że Ona kredyt wzięła, by spłacić jego długi, że biżuterię swoją zastawiła, a on się puścił z tą *pii*, *piiii*... Marek, wiesz co? jak Ci nie wstyd wiesz...
Tak stoję i palę, i nie mogę nie wspomnieć też o budynku na przeciwko, od którego dzieli moja okna jakieś 10 metrów. Znajduje się w nim według googli jakaś super prywatna klinika. O jej wyjątkowości świadczy sztab ochroniarzy, którzy co godzinę w nocy robią obchód na zewnątrz. Jeden z nich każdorazowo bacznie mi się przygląda, a ja uciekam wzrokiem, że niby ptaków wypatruję. Raz nawet postanowił zrobić mi zdjęcia, bo byłam w samym staniku - myślał, że jak schowa się za słupem, to nie zauważę, ale głuptas zapomniał, że jego miejsce pracy ma przeszkloną ścianę i widzę jego odbicie. W jakiejś komedii romantycznej pewnie mielibyśmy już romans oparty tylko na seksie, na który zdecydowalibyśmy się po to by zagłuszyć naszą samotność, a potem by się okazało, że oboje się w sobie zakochaliśmy i żylibyśmy długo i szczęśliwie, a nasze dzieci urodziłabym właśnie w tym szpitalu. 
Nikt z nich nie wie, że obchodzę dzisiaj taką swoją małą rocznicę obserwowania ich życia. Pewnie by mi to wybaczyli, gdyby się dowiedzieli, że chciałabym, żeby po prostu im się ułożyło i żeby byli szczęśliwi. Byli w tym bloku szczęśliwi tak jak ja... Lubię moje mieszkanie, lubię moją okolicę, lubię moją pracę, lubię ich wszystkich obserwować. Mieszka mi się tu tak dobrze jak nigdzie indziej i choć niektórzy chcą mi wmówić, że jest inaczej, wiem, że na pewno jestem we właściwym miejscu. Wiem dopiero teraz, tydzień temu miałam jeszcze wątpliwości. Serdeczności dla Was z okazji tej mojej warszawskiej studniówki - miejcie super dzień/południe/noc - niepotrzebne skreślić.


poniedziałek, 18:30, z takim widokiem piszę sobie posta, pomyślałam, że to ładny obrazek na rozpoczęcie
a za tym oknem dzieje się to wszystko
bywają takie dni, gdy wracam z pracy i wystaje z niego moja młodsza bratnia dusza
a na kanapie czeka ten dżentelmen <3
ale że jak to!? tak po prostu chcesz przestać drapać i wrócić do swojego pokoju?! nie możesz, nie taka była umowa...
pocztówka z ostatnich wspólnych godzin
<3
Ina też wpadła, obiad w Nowym zjadłyśmy...
Pauliny Przybysz na Placu Defilad sobie posłuchałyśmy, ogólnie fajnie
dla urozmaicenia dnia wolnego od pracy, poszłam sobie też raz na Fisza, ten to dopiero potrafi!
bo zazwyczaj moje dni wolne wyglądają tak: zaczynam sprzątać, zaczynam myśleć i chuj bombki strzelił, a Mila dokumentuje ten mój upadek z ukrycia
ewentualnie po całym dniu leżenia z myślami wychodzę po lody na stację, co też Mila dokumentuje
bo Ona to nawet moje wchodzenie do bloku potrafi ładnie sfotografować
teraz się skupcie, bo daje Wam super lifehack'a! kiedy zostajecie obdarowane przez Przyjaciółkę cudnym lustrem prosto z Włoch, a przymocowanie go do ściany na taśmę montującą Was przerasta, weźmie puszkę po herbacie, stwórzcie z niej konstrukcję podwyższającą, schowajcie za gramofonem i udajcie, że lustro wisi! dla lepszego efektu przyozdóbcie je jeszcze lamkami z Tigera i voila! ja to jednak umiem sobie poradzić w życiu
dni wolne spędzam też tak
w końcu fontannę mi uruchomili - zachowuję bezpieczną odległość, bo boję się, że znowu zostawię w niej telefon, a potem będę biegła z rykiem do 'Od i do' po ryż, ale popatrzeć i się nacieszyć zawsze można
ta książka to najlepiej zainwestowane 5 zł mojego życia
a jak już o książkach, to jako super blogerka lifestylowa, spośród tego co ostatnio przeczytałam, polecam Wam to, ze szczególnym naciskiem na książkę z blond Panią na okładce
na spotkaniu autorskim w Kulturalnej były takie tłumy
w Powszechnym też tłumy
a w Empiku cały czas zajmuje pierwsze miejsce na liście bestsellerów! no cieszę się jakbym sama to napisała:D

a to moje ostatnie muzyczne odkrycie! ja wiem, że pewnie wszyscy Rejjie Snowa znacie od lat, wszyscy byliście na tym marcowym, warszawskim koncercie i nikt z Was mi o nim nie powiedział i teraz wychodzę na debila,  no ale co... 'Dear Anie' to tak suuuuper płyta, współlokatorka na bank niedługo mnie wyrzuci za zapętlanie trzeci dzień pod rząd utworu 'Desole', więc wrzucę tutaj inny kawałek, żeby ją zaskoczyć

ostatnie dni na Chmielnej z tym widokiem:(
w pracy ciężko znoszą moją nieobecność
cześć, fajnie, że wpadłaś, ale weź se usiądź gdzieś indziej, bo kanapa jest nasza
oglądam z Ciocią Agenta, weź mi nie przeszkadzaj
to, że się obudziłam, nie oznacza, że zejdę Ci z tej kanapy, nie łudź się...
nie mam gdzie siedzieć, więc idę sobie do pracy, a w drodze do niej mijam codziennie chłopaka, który na patelniach i garnkach tworzy takie perkusyjne cuda, że ja się boję podliczać ile pensji już mu wrzuciłam do tej walizki...
no i ogólnie zapraszam pod nowy muscatowy adres: Chmielna 30 - tak rozpoczynam dzień o 8:30
a tak kończę o 24:00, 2:00, czasami 4:00, kto by tam liczył...
a wyżej wspomniana Mila w tym czasie przygotowuje prace na swoją pierwszą wyklejankową wystawę w warszawskim 'Na Lato' - to będzie coś super, zobaczycie!
a Michał na przykład wpada do Warszawy, by zjeść ze mną kolacje
i tańczyć na przystanku przy Zbawiciela z nową, niestety tylko kilkugodzinną, tęczą - tak trzeba żyć
albo ewentualnie można żyć aby żryć, to w sumie można uznać jako motyw przewodni mego żywota
albo chodzenie na koncerty - Wojtka Mazolewskiego i jego Chaosu pełnego idei



albo chodzenie na wystawy do Zachęty ze sztuką, której trochę nie rozumiem, bo dla mnie to po prostu kropka w kwadracie, ale byłam - można zaszpanować w towarzystwie


byłam też na 'Zimnej Wojnie' i owszem, ładna to opowieść o miłości, godna polecenia, ale tak siedziałam i czekałam, aż wreszcie nadejdzie ta chwila, gdy zacznę wyć ze wzruszenia, czekałam, czekałam, aż tu nagle film mi się skończył, a jedyne łzy jakie uroniłam, były spowodowane śmiechem i to jeszcze przed seansem, więc nie wiem, może jestem jakaś dziwna
welcome in my palace, mtv cribs wjeżdża na pełnej, witajcie w mojej biblioteczce
w moim salonie ostatnio grali mi 'Kabaret Warszawski', za którym stęskniłam się tak bardzo, że aż dwa razy sobie poszłam
nie planowałam tego kompletnie, ale spontanicznie wylądowałam też na premierowym pokazie 'Wyjeżdżamy' Warlikowskiego no i co ja mam Wam powiedzieć. Znowu jest tak, że dostajesz oczopląsu z zachwytu, bo nie wiesz czy masz patrzeć na aktorów, którzy grają w prawym rogu sceny,  czy na tych po lewej stronie, czy na ekran za nimi z cudownymi wizualizacjami czy podejść do tego z jeszcze innej strony i skupić się tylko na muzyce Jest mi cholernie wstyd za siebie, że zrobiłam to zdjęcie, ale tak bardzo się cieszyłam, że siedzę ściśnięta na tych bocznych schodkach, że musiałam mieć jakiś dowód, że serio tam byłam. Tego spektaklu nie da się porównać do żadnego z poprzednich warlikowskich jakie widziałam, jest w nim dużo współczesności, jest kilka takich momentów, że cała sala wybucha nieopanowanym rechotem. Pani koło mnie usiłowała zahamować swoje spazmy śmiechu chowając głowę w torebkę - tak też można. Siedzisz tak te trzy godziny - tak, serio trzy godziny, nie pięć czy sześć - dobrze się bawisz, potem oklaskujesz Aktorów na stojąco i uświadamiasz sobie, że to jednak smutne, że możesz wyjeżdżać w poszukiwaniu szczęścia, możesz w natchnionym stanie planować takie podróże,  możesz cały czas być w tym samym miejscu licząc, że to szczęście samo do Ciebie przyjedzie, a tu klops, bo tak naprawdę jedyną podróżą, jaką masz pewną w życiu to ta do trumny.  
a na to planuję iść w najbliższy weekend i im bliżej tej daty, tym bardziej mi smutno. Bo to pożegnanie z tytułem, pożegnanie z najpiękniejszym spektaklem o miłości jaki widziałam - żaden inny nie opowiada tak o zdziwieniu tym, jak bardzo można pragnąć osoby, która nas niszczy. I co ciekawe - opowiada tylko za pomocą ruchu i tańca, bo słów tam nie ma praktycznie wcale - kilka zdań w ostatnich minutach. Fejs mówi, że biletów już nie ma, ale są przecież wejściówki - chodźcie wszyscy, bo to trzeba zobaczyć.
ktoś w okolicach Nowego chyba postanowił wyrazić na murze swój smutek na wiadomość o ściągnięciu tego spektaklu - ja mu się nie dziwię!
również w okolicach Nowego odkryłam ostatnio super antykwariat: Współtowarzyszki przepadły w szale ciuchowych zakupów, a ja stałam i ogarniałam wzrokiem ile cudownych. nieprzydatnych rzeczy tam jest, po które pójdę od razu po wypłacie
przy okazji - poznajcie nowego członka mojej rodziny: Sukulent Antoni
spełniłam też swoje mikro marzenie i wracając z Antonim do domu, weszłam na teren ogródków działkowych, których płoty krzyczą, że nie chcą być usuwane... zastałam tam takie coś
i takie
i takie piękne ścieżki
i serio każda furtka wygląda tam tak
a takie płoty mijam idąc na metro
jak będą chcieli mi to usunąć to się przykuję do tych kwiatów i płotów, o!
i tak jeszcze na koniec powiem Wam, że w niedzielny wieczór Stasia Celińska zmiażdżyła mi serce, potem po nim poskakała, podeptała, a na koniec podniosła z podłogi, wsadziła na swoje miejsce i powiedziała "Idźże dziewczę i żyj, a nie problemy sobie wkręcasz". Bo kiedyś to było tak, że przyjeżdżałam do Warszawy na te kilka dni, zawsze czas zaplanowany co do minuty. Podczas jednego z takich przyjazdów na liście rzeczy 'do zrobienia' miałam pójście do Nowego Teatru i kupienie płyty projektu Nowa Warszawa, bo nie było jej w empikach czy internetach. Zdobyłam ją i przepadłam, rozpaczałam przeogromnie, że daty układają się tak, że nie mogę zawitać by usłyszeć to na żywo. Zaliczyłam niezliczoną ilość spacerów warszawskimi ulicami z tymi dźwiękami w słuchawkach, potem zawsze w ich towarzystwie dołowałam się w pociągu, że już wracam. Potem Projekt miał czas swojej chwały, płyty były wszędzie, koncerty były wszędzie, ale beze mnie, a potem przestał koncertować by dać miejsce Pani Stanisławie na koncerty z jej kolejnymi projektami, w których już uczestniczyłam i tyle z tego. Siedziałam sobie tak bez planów w tą niedzielę, czterdziestą ósmą niedzielę mojego mieszkania w tym mieście, myśląc o tym czy na pewno jestem we właściwym miejscu na mapie i nagle widzę na feju, że projekt Nowa Warszawa gra koncert, dzisiaj, zaraz, 700 metrów od mojego domu. Wstałam i poszłam, nawet dresów nie przebrałam, a tam wszyscy w garniturach i garsonkach byli... płakałam tak bardzo, że tusz do rzęs nawet na spodniach miałam - nie wiem czy ze wzruszenia, czy z radości, że w końcu słyszę to na żywo czy tak po prostu. Ale bardzo mi to pomogło i piękny był to wieczór.


Potem wróciłam do domu i w ramach odreagowania, zamieniłam swoje metry kwadratowe w najgorętszy dancefloor w Warszawie przy youtubowych dźwiękach z koncertu tej Pani - no zobaczcie sobie tylko co Ona teraz wyprawia na tych swoich spotkaniach z publicznością, no nóżka aż sama chodzi! Tak, wiem, rozesłałam link do tego najprawdopodobniej już każdemu z Was z ekscytacji, ale co mi tam, wstawię to jeszcze tutaj. żebyście na pewno nie zapomnieli obejrzeć :D