poniedziałek, 23 stycznia 2017

.: Roma | amoR :.


Dwudziesty dzień stycznia, poznański Blue Note -  data, którą zaznaczę w kalendarzu milionem kolorowych zakreślaczy. Czas nie ma w rzeczywistości żadnych dźwięcznych fanfar, to tylko my, ludzie, dzwonimy i go zaczarowujemy. Ten konkretny dzień został zaczarowany przez zespół Sorry Boys.
Każdy zna moje zdanie na Ich temat, nawet ostatnio o tym było, więc powtarzać się nie będę, ale naprawdę bardzo rzadko mam tak, że przez bite półtorej godziny stoję z miną pt. 'błagam Galas, tylko się nie popłacz'. Trzeba to powiedzieć - "Roma" na żywo to coś nie do opisania. Magia. Miłość. Radość. Dobro. Zachwyt. Słuchając tego pod sceną masz wrażenie, że Ktoś rozpyla wokół Ciebie jakiś pyłek wiecznego szczęścia. Patrzysz na uśmiech Beli i sam uśmiechasz się pod nosem. To jak Oni ewoluują z koncertu na koncert, jak dbają o każdy, najdrobniejszy szczegół i dźwięk. Myślisz, że są na szczycie swoich muzycznych możliwości, idziesz za parę miesięcy na Ich kolejny koncert, a Oni znowu są jeszcze lepsi... jakby mnie było stać to wykupiłabym większość biletów na ich muzyczne spektakle i rozdawała znajomym, by również mogli usłyszeć te (nie)'zwyczajne cuda', oderwać się na chwilę od rzeczywistości. Zapewniłabym Boysom szereg sold outów,  na które zasługują jak nikt Inny, i które i tak już osiągają bez mojej pomocy.
Za każdym razem wzrusza mnie w Nich fakt, że nie są Zespołem, który po zejściu ze sceny odgradza się od Fanów rzędami barierek, ekskluzywnymi backstageowymi bransoletkami i tuzinem ochroniarzy. Spędzają długie minuty na tym by z każdym porozmawiać jak z dobrym znajomym, przybić piątkę czy się uściskać. Skorzystajcie z tego i idźcie jak 'Roma Tour' do Was zawita - gwarantuję, że przepadniecie i nie będzie to Wasz ostatni Ich koncert.
Ja na pewno na jakiś jeszcze wpadnę, ponieważ taką paczką wrażeń i emocji tylko Oni potrafią mnie obdarowywać, ale choćby też po to, by zrobić jakieś dobre zdjęcia - Blue Note ma to do siebie, i jest to na szczęście też opinia osób, które pstrykają profesjonalnie, że dobrych zdjęć tam się zrobić nie da - tamtejsze oświetlenie wygrywa z każdym obiektywem. Tymczasem łapcie te  migawki, które jakoś mnie urzekają :) obiecuję, że następnym razem będzie więcej Chłopców - jak na razie wyszedł mi jakiś fotograficzny hołd dla Beli.


Muszę jeszcze powiedzieć, że ten wieczór nie byłby tak cudowny, gdyby nie Ludzie, z którymi go spędziłam. Wiedziałam, że będzie Ich wielu, cieszyłam się już parę dni wcześniej, ale niespodziewanie pojawił się Ktoś jeszcze...
Z Olą nie widziałyśmy się trzy lata - dwa tygodnie temu spotkałyśmy się na katowickim koncercie Heya. W ostatni piątek wyrosła mi nagle przed twarzą - tutaj, w Poznaniu, na Placu Wolności, gdy zapalałam papierosa. Nie napisała do mnie, gdy zadecydowała dzień przed, że przyjedzie,  bo chciała mnie zaskoczyć w klubie i zrobić niespodziankę. Co prawda zrobiła to zupełnie przypadkowo kilkanaście minut wcześniej, gdy szukała Blue Nota, ale chyba nie muszę mówić, że i tak się wzruszyłam, i jak nakręcona mówiłam Jej w kółko jak się cieszę... 20. stycznia był naprawdę przecudownym dniem.






poniedziałek, 9 stycznia 2017

Ganbare, Galas!


" Dlaczego usunęłaś bloga? 
Galas, co się stało z blogiem?
Ale zrobiłaś to dlatego i dlatego?
A może wrócisz do bloga, co?
Nie ma bloga, ale jak to?! Dlaczego!?
Gdzie ja teraz będę wchodzić i oglądać te wszystkie zdjęcia?!
Ale kiedyś znowu będziesz blogować, nie?! 
Gdzie jest, kurwa, blog?! "
Nie usunęłam -  zmieniłam adres, ustawiłam miliony haseł, zawiesiłam go w wirtualnych chmurach na pamiątkę dla siebie. No ale tak - odpowiadałam, że nie ma już odwrotu - nie chciało mi się tłumaczyć. Na pytanie 'dlaczego?!' też odpowiadałam zdawkowo, próbowałam jakoś szybko zmienić temat. W ogóle większość z Was - Osób, które tu zaglądają - chyba zacznę zwracać się  do Was tu po imieniu, haha - sama zauważyła ten poważny ubytek w świecie blogosfery. To było miłe, poczułam się jak jakiś bloger roku normalnie :D no bo co, jeżeli zauważyłeś brak bloga, to musiałeś na niego w chwili nudy wejść - w jakim celu już nie wnikam, ale wpisałeś w tę wyszukiwarkę mój durny pseudonim i sam to wyszerlokowałeś, chociaż nikt Ci nie kazał. Chyba tylko czterem osobom powiedziałam osobiście o tym co zrobiłam. Parę rzeczy mi się posypało.
Ale do czego zmierzam -  wracam tu.  Chcę znowu mówić. Uwielbiam to robić, ale nieśmiałość mnie zabija w niektórych przypadkach. Żeby ze mną porozmawiać tak na żywo, tak jak z normalnym człowiekiem, to trzeba się mega natrudzić i wykazać nie lada cierpliwością. Mogę przebywać w gronie Osób, które uwielbiam nad życie, słuchać i śmiać się z każdego żartu, mega się cieszyć, że jestem tu i teraz, ale sama nie powiem nic - no chyba, że ktoś wyraźnie wywoła mnie przed szereg. Tkwię w przekonaniu, że to co bym wymówiła jest mało wartościowe i nie warto tracić czasu na skupianiu uwagi na moich słowach... Własna Matka nie podejmuje już starań w celu rozmawiania ze mną, bo zazwyczaj kończą się one z mojej strony na 'no cześć'.  Dlatego tym bardziej doceniam próby niektórych z Was, że czasami zdarza nam się wymienić parę zdań oko w oko. No ale nic... w ostatnich tygodniach, gdzie jedyną moją rozrywką były wycieczki łóżko-toaleta, stwierdziłam, że brakuje mi bloga. Z chwilą zawieszenia go automatycznie przestałam też brać lustrzankę na koncerty. Nie wiem dlaczego, bo przecież to serio było moje hobby, które dostarczało mi mega radość, które było starsze od blogowania o jakieś 3 lata. Wkurzałam się sama na siebie, że tylko marudzę i nie robię nic by było lepiej. A więc teraz robię. Jeszcze będzie pięknie. Piszę ten wstęp 21. grudnia - jest 3:13. Nie wiem kiedy to opublikuję, nie wiem kiedy wstawię na instagrama to zdjęcie zapowiadające, że wróciłam. W ogóle to głupi pomysł, żeby obwieszczać to akurat tam, bo niby prowadzę ostrą selekcję i bez serca decyduję o tym kto może mnie obserwować, a kto nie, więc sami znajomi, ale a nóż wśród osób mnie obserwujących jest ktoś, kto wcześniej o blogu nie wiedział, a teraz zobaczy, przeczyta, wejdzie, przeleci wzrokiem po tym wpisie i stwierdzi: 'no co ta Galas pierdoli'. Ale postanowiłam i tyle! Ganbare.

No i teraz wiadomo, polecę typowym Galasem po całości - długo mnie tu nie było, więc muszę sobie powspominać, poopisywać wszystko co było dla mnie na swój sposób wyjątkowe, co mnie jakoś dotknęło, oczarowało.


*18. listopada - 'Roma' od Sorry Boys wyszła na świat*

Ten Zespół to dla mnie fenomen pod każdym względem. Zachwycają mnie swoimi dźwiękami oraz tym jakimi są ludźmi. Premierę swojej najnowszej płyty postanowili uczcić w warszawskim Studiu U22. Zaprosili współtwórców krążka, przyjaciół, najbliższych fanów - na każdego czekali u drzwi i osobiście witali. Był uroczysty odsłuch, świece, wino, rozmowy, radość. Wszyscy obecni otrzymali egzemplarz nowo narodzonego dziecka na własność - w wersji promocyjnej, nie do kupienia nigdzie!. Znacie inny zespół, który tak robi? Bo ja szczerze mówiąc nie i do teraz nie ogarniam jakim cudem się tam znalazłam. Mało to istotne, ale tego dnia obchodziłam też imieniny - dostałam 'Czarodziejską Górę' i czuję się źle ze sobą, że tyle czekałam by w końcu do tej książki przysiąść, chociaż na mojej liście widniała już od paru lat.
Rok temu Bela dodała na instagrama dwa wersy utworu 'Miasto Chopina' wykonane przy pianinie - zauroczyłam się natychmiast. Powiedziałam jej o tym, a na pytanie czy mogę spodziewać się kontynuacji, usłyszałam, że nie wiadomo, ale skoro poczułam do tych wersów to samo co Ona, to zrobi wszystko, abym się doczekała. Wyżej wspomnianego 18. listopada powiedziała mi, że w chwili, gdy zapadła decyzja o umieszczeniu utworu pod numerem osiem, pomyślała o mnie i naszej rozmowie, z nadzieją, że się ucieszę. To taka opowieść odpowiadająca na pytanie 'który moment płyty urzeka mnie najbardziej.' Nie wiem jak Oni to robią, ale po każdym odsłuchu 'Romy' czuję się lepsza, spokojniejsza, jakaś taka przepełniona wiarą i dziecięcym entuzjazmem. Chciałabym więcej takich krążków, chciałabym więcej takich ludzi na tym Świecie.  


Przy okazji premiery Bela pojawiła się w przepięknej sesji dla najnowszego K Maga oraz udzieliła szereg wywiadów np. dla Gazety Magnetofonowej. Kupujcie, czytajcie i oglądajcie!


*Grzałam siedzenia w salach teatralnych*

Kabaret Warszawski
Ideał. Na tym słowie mogłabym praktycznie już zakończyć pisanie. Spektakl ten wyciął już 25 godzin z mojego życia, widziałam go pięć razy, a jak ostatnio byłam w barze Studio to wzięłam z szafki rozkład jazdy Nowego Teatru na styczeń-marzec i wypatrywałam daty, kiedy będę mogła go zobaczyć po raz szósty. Wielokrotnie katowałam pewnie większość z Was, nieudolnie starając się opowiedzieć mojego ukochane sceny, więc daruję sobie opisywanie tego jeszcze tutaj, ale powiem tylko, tak dla przypomnienia, hehe, że najpiękniejsze 30 minut jest przyozdobione siedmioma utworami Radiohead z płyty 'Kid A'. No serio - nie da się piękniej, więc naprawdę idźcie. Dla jeszcze lepszej zachęty dodam, że tym razem, od Bohaterki odgrywanej przez Jacka Poniedziałka, dostałam prezerwatywy, więc przydatne, bonusowe gadżety czekają! Bilety zawsze są wyprzedane z miesięcznym wyprzedzeniem, więc jakbyście mieli problemy z ich dostaniem to piszcie do mnie - moje Boginie z Nowego Teatru, po moich błagalnych telefonach, którymi regularnie im o sobie przypominam, będą pamiętać mnie do końca życia i na pewno z przyjemnością jeszcze raz mi pomogą, załatwię Wam wszystko.


Lepiej już było...

O spektaklu dowiedziałam się zupełnie przypadkowo - w grudniowy wieczór, gdy znajoma siedząca obok przeglądała instagrama, natknęła się na jego wideo reklamę i zaczęła się nabijać, że z outfitu do złudzenia przypomina główną bohaterkę. To co się wtedy pośmialiśmy to nasze, ale to co później przeżyłam w piątym rzędzie Teatru Współczesnego to już moje.  Pani Marta Lipińska, grająca 80letnią emerytowaną aktorkę Esmeraldę Quipp, jest po prostu do zjedzenia. Z każdym kolejnym zdaniem rozczula i bawi jeszcze bardziej. Bez rodziny, bez znajomych, ze zwłokami kota -  ostatniego towarzysza życia - w reklamówce. Dopuszcza się dwóch napadów na bank, by dostać się do więzienia. Po co? Bo mając do wyboru kupowanie niezbędnych do przeżycia leków i tuńczyka dla zwierzaka lub zapłatę za czynsz, wybierała to pierwsze i ją eksmitowali, a w policyjnych murach jest przecież prąd, ciepła woda, dach i herbata z kropelką mleka. Dawno nie byłam na sztuce, która by tak bawiła, a jednocześnie skłaniała do przemyślenia spraw tak poważnych. Boli mnie to, że istnieje w Polsce niezliczona ilość starszych ludzi, którzy po przepracowaniu całego życia, zostają niezaopiekowani, pozostawieni tylko sobie, a  kupienie kolejnego lekarstwa jest dla Nich równoznaczne z przeżyciem o bochenku czerstwego pieczywa przez tydzień, bo pieniędzy brak. I choć Quipp w 'Lepiej już było...' przekonuje z uśmiechem, że 'zaletą niedowidzenia w wieku starczym jest niedostrzeganie pleśni na chlebie' to mi nadal było jakoś przykro. A gdy w ostatniej scenie, wystrojona w te szaty z wideo reklamy,  na znak zwycięstwa z życiem, kręciła radosne piruety w deszczu złotego konfetti i wszyscy bili jej brawo, uśmiechałam się przez łzy. Bo to były magicznie pouczające i piękne dwie godziny.

(ukradłam z instagrama Pani Pilaszewskiej, ale to tak piękne, że musiałam)

Lekcje Stepowania
Kanafix chciała iść w Sylwestra do Och-u - poszłyśmy! I niech Was nie zmyli ta twarz Pani Krystyny, bo to nie na tym byłyśmy. "Lekcje Stepowania" podobno były komedią. Panie rząd za nami zrywały boki, hehe, i powtarzały co drugi tekst, by go sobie utrwalić, ale wedle Nas dużo do śmiechu tam nie było. "To jest dramat!" Powiedziałabym nawet, że dobry dramat. Szczególnym powodem, dla którego piszę o tym spektaklu jest Zosia Zborowska. Perfekcyjna! Dla niej warto jak najszybciej kupić bilety na najbliższy termin. Nie spodziewałam się, że aż tak się Nią zachwycę. 
( + szacun dla Pani Eli Romanowskiej - obydwie jesteśmy posiadaczkami trochę zbyt dużych, kobiecych kształtów.  Moim jedynym ubiorowym szaleńtwem jest krótki rękawek w koszulce do spania, a Ona tak cudnie i odważnie stepuje w tym króliczym stroju i jest po prostu piękna... też tak chcę) 


*Chodziłam na koncerty*

Bovska
Chciałam iść, bardzo, ale w portfelu trochę pusto i nagle jest - wygrałam podwójne zaproszenie. Wiedziałam, że Magda na żywo potrafi zaczarować, bo przekonałam się o tym na Openerze, ale to co zrobiła w Blue Nocie było szalenie piękne. Wiecie, że Ona sama nawet wycina tę scenografię z bristolu i sama ją przypina i ściąga przy okazji każdego koncertu!? Podeszłam do Niej na chwilkę po, gdy siedziała przy barze - wzruszyła mnie przeogromnie. Rozmowę z każdym zaczynała od uścisku dłoni i zapytania jak się nazywasz. Potem dziękowała Ci, że zdecydowałeś się jej posłuchać tego wieczoru i że szalenie to ceni i się cieszy. Można by pomyśleć, że wyuczyła się regułki i odwala taką zagadówę do każdego, ale nie, nie Ona. Czuć było szczerość i radość na kilometr. Porozmawiałyśmy chwilę o moich po openerowych wrażeniach i powiedziała mi, że z jednej strony marzy jej się zagrać tam ponownie, już na większej scenie i w miasteczku festiwalowym, ale z drugiej strony bałaby się, że mało kto przyszedłby ją zobaczyć, mając do wyboru wiele innych ciekawych propozycji w tym samym czasie. Jestem pewna, że dzięki takiemu podejściu, zaangażowaniu i szacunku, jakim Bovska traktuje swoich słuchaczy, jej openerowy koncert byłby wysłuchiwany przez tysiące Osób.


Pj Harvey
Spodziewałam się, że wszystko będzie tak samo kropka w kropkę jak na Openerze, no ale Artyści takiego formatu nie grają w Polsce co miesiąc, więc poszłam raz jeszcze by ponownie się zachwycić. Jak dla mnie to mogłaby Ona grać 'Is This Desire?" w kółko przez dwie godziny, a i tak byłabym zadowolona. 



Buslav
O 2:00 w nocy zadzwoniła do mnie przyjaciółka z pytaniem czy chciałabym iść jutro na koncert Buslava i mam się zdecydować teraz, bo musi w ciągu kilku minut podać nazwiska na listę. Poszłam w ciemno, chociaż nie wiedziałam o tym chłopaku nic - zawsze warto poznać coś nowego. Kilkanaście godzin później siedziałyśmy w kameralnym gronie i zbierałyśmy szczęki z podłogi. Czarował głosem, grał na instrumentach, o których wcześniej nie miałam pojęcia, i okazał się całkiem niezłym coachem motywacyjnym między utworami. Zdecydowanie jeden z lepszych debiutów minionego roku.


T.Love
Moja mama w latach młodości miała epizod z chłopakiem muzykiem i jak to w takich wypadkach bywa - wszyscy znajomi to muzycy. Stasiak z Papa Dance, ówcześnie również gówniarz, wysłał jej kartkę z wakacji, którą ma do dzisiaj. Kolegom z T.love, tak dla beki, stworzyła z wszystkich ciuchów jakie zostawili w szatni osiedlowego domu kultury, jedną długą mega linę - oni grali, a Ona wiązała rękaw koszulki z nogawką spodni, ale zabawnie.
Piszę o tym, ponieważ to właśnie moją Mamę zabrałam ze sobą na ten koncert. Od kilku lat dbam o to, by raz w roku na Ich poznańskim koncercie wylądowała i sobie powspominała. Sama z siebie nigdy by się nie wybrała, bo szkoda by jej było pieniędzy. Nie mogła zrozumieć nic z tego wieczoru - począwszy od tego jak to możliwe, że koncert może się odbywać w środku tygodnia o 22:00 ( a Ona zazwyczaj w trakcie trwania 'Na wspólnej' już w łóżku leży i jednym okiem śpi, a drugim ogląda), przez fakt, że nie mamy biletów, a jesteśmy na jakiejś liście i to zagwarantuje nam wejście, kończywszy na uświadomieniu sobie, że nie ma już kartek z wakacji, a jest dorosła córka obok. Koncert sam w sobie nawet nie pamiętam jaki był - wolałam patrzeć na moją mamę i na to jak się uśmiecha pod nosem.

Edyta Bartosiewicz
O wiele bardziej wolałabym udać się na Jej koncert z jakimś nowym materiałem, a nie po raz milionowy być karmiona odgrzewanymi kotletami, ale dzięki "Dziecku" i "Zanim coś" jakoś przymknęłam oko na tę monotonnie. Chciałabym, żeby nowe utwory pisała z taką częstotliwością jak posty i komentarze na facebooku. Nie ma już takich emocji jak kiedyś, szczerze mówiąc to nawet nie miałam tam iść, ale spotkałam w pociągu relacji Wawa - Poznań znajomych, którzy jechali specjalnie na koncert i po trzech godzinach wiercenia dziury w brzuchu, udało im się mnie przekonać. Nie żałowałam, bo jednak zawsze, mimo wszystko, fajnie jest móc się zobaczyć z Edytą, pogadać i się pośmiać. Każdorazowo robi się jakoś tak miło na sercu.

Xxanaxx
Poszłam posłuchać jak Kaśka robi 'papapa' w 'Cisza ja i czas'. Trochę śmiesznie, bo spodziewałam się chyba czegoś więcej, ale trzeba przyznać, że przyjęcie miała bardzo dobre, publiczność przez minutę skandowała Jej imię i gdyby nie Jej obecność bym tam tego wieczoru nie zagościła, bo z Xxanaxxem nigdy mi nie było po drodze. Ale wydarzyła się niespodzianka, ponieważ te kilka utworów, które usłyszałam, wystarczyło mi by się przekonać, że Klaudia i Michał są warci uwagi. Aż teraz trochę żałuję, że nie zostałam do końca.


The xx
Wspomnienie Ich openerowego koncertu, gdy wykonywali "Shelter' a ja stałam, paliłam i płakałam, porażona Ich magicznością, pielęgnuję do dzisiaj. Bilet na poznańskie czarymary w iksowym wydaniu dostałam na imieniny, krótko po tym jak weszły do sprzedały. Ładnie, pięknie i  nagle jeb, łubudu, ja pierdole - daty mówią, że dzień przed mam zabieg, który uniemożliwi mi chodzenie na niecały miesiąc, bo jak to lekarz ładnie stwierdził: "szczerze? przez pierwszy tydzień po, przy każdym kroku, będzie pani płakać albo srać z bólu, jak kto woli". Nie brałam pod uwagę opcji, że tam nie pójdę, ale stanie przez dwie godziny, kiedy po trzydziestu sekundach byłam już wykończona,  nie zapowiadało się super. Napisałam do Alter Artu rozpaczliwego mejla, a Ci odpisali mi, że nie mam się martwić, że dostanę specjalne miejsce siedzące na balkonie, że będę miała swojego osobistego ochroniarza, który w każdej chwili mi pomoże tam wejść, zejść, co tylko będę chciała. Do ostatniej chwili szczerze wątpiłam, że tak będzie. Uzbrojona w dwie kule, ramię przyjaciółki, dwa kilometry bandażu na stopie i pięknego, medycznego buta poszłam tam i udawałam, że jest cudnie. To zabawne jak ludzie reagują, gdy widzą nieporadną inwalidkę. Po trzech minutach w hali okazało się, że mejlowa Pani Kasia ( wszystkie Kaśki są spoko, to chyba jakaś pozytywna klątwa tego imienia no ) nie kłamała... oglądać taki koncert z takiego miejsca to coś nie do opisania. Nie wiedziałam czy jarać się bardziej nowymi utworami, czy samym faktem, że ponownie ich widzę.




                                               *Hey był w trasie i błyskał po całej Polsce*
Co roku zastanawiam się, kiedy nastanie ten moment, gdy najzwyczajniej w świecie Ich koncerty mi się znudzą, a muzyka przestanie na mnie oddziałowywać. Nie, nie, to jeszcze nie teraz! Przez Ich istnienie grono moich znajomych zaczęło się poszerzać o Osoby znacznie dłużej przebywające na tej planecie niż ja, które na każdym kroku udowadniają mi, że moja 10letnia heyowa przygoda to nic - Oni swoją ciągną już od ponad lat 20. i nadal są w niej po uszy. Tak siedzimy, gadamy, słucham tych opowieści - czy to po koncertach, czy też na innych koleżeńskich posiadówkach - i każdorazowo stwierdzam, że chyba jestem szczęściarą, że tak polubiłam akurat ten zespół i wcale nie chcę, by to się kończyło. Wszystko może być masakrycznie źle i się sypać - idę do klubu, słucham Ich i jak na pstryknięcie palcem jest pięknie, chociaż na dwie godziny. Potem oczywiście koncert się kończy, jestem z powrotem podkurwiona na wszystko i wszystkich dookoła, kolejnego dnia na siebie, że znowu się zapętliłam, no ale nic.
Podczas tej trasy zagościłam na dziewięciu koncertach - nie wiem czy to dużo, czy mało, na pewno mogło być więcej, ale jak już wspominałam powyżej, chirurdzy ze swoimi datami amputowania kawałków palca są bezwzględni, inne historie również nie sprzyjały. Patrząc na to, że jadę Ich posluchać, gdy nie radzę sobie z depresyjnymi atakami, to raczej lepiej, że tylko tyle hehe Za cudowne towarzystwo podczas każdego koncertu dziękuję i pozdrawiam cieplutko, ponieważ wszyscy jesteście tak cudowni, że miejsca w poście by mi nie starczyło, żeby to opisać. I Kasi dziękuję - Ona wie za co.

Zabrze



Toruń
backstage toruńskiej Od Nowy tak ładnie wytapetowany, hehe

Warszawa

Poznań
- zagrali 'List' !!!!! <3 ( musiałam o tym wspomnieć, przepraszam) 



Wrocław


Konin

Kraków
tu muszę nadmienić, że chyba, uwaga, uwaga, to był mój najlepszy koncert na tej trasie! Takiego pogo na Ich klubowym koncercie dawno nie widziałam, w ogóle atmosfera przez cały wieczór nie do opisania. Było 7 piosenek na bis! I miałam aparat pierwszy raz od wieków i porobiłam zdjęcia, które różnią się od siebie tylko tym, że tu Kasia oko ma otwarte, a tam zamknięte, haha :D 


     
ulubione
 
 trochę facepalm, haha

Marcin Żabiełowicz (46 lat) : 'Bo na koncercie musi być gorąco' hahahaha




Katowice


zza zasłony obserwuje obie strony
 hahahahahahaha
w końcu się spotkałyśmy i jest to miłość ogromna <3

 Łódź 
Tutaj był trochę smutek, bo była ta świadomość, że to już ostatni na trasie.  I w ogóle bardzo lubię łódzkie wydarzenia, bo zawsze jest Agnieszka ( która ma dzisiaj urodziny!!! <3 <3 <3 )  i jest jakoś tak super, co by się nie działo.

typowo - zawsze musi wlecieć taka fota jak jestem w łódzkiej Wytwórni :D

*Mam Psa*
Mogłabym wstawić tu milion jego zdjęć, a i tak byłoby mało. Wprowadził się na moje salony w drugi dzień Świąt, uwielbia obgryzać kapcie z Ikei oraz leżeć przy moim łóżku na poduszkach, za które dałam kiedyś grube miliony. Umie już wchodzić po schodach, schodzić jeszcze się uczymy. Byliśmy na szczepieniach, pierwszy spacer również zaliczony. Miłość chodząca na czterech łapkach, po prostu. 



*Czytałam, oglądałam, słuchałam*

"One more time with feeling" & "Skeleton Tree"
Pokój. Na ekranie Nick i jego Żona, która trzyma czarną ramę z rysunkiem przedstawiającym wiatrak na klifie. Głos zaa kamery prosi, żeby coś o nim opowiedziała. Przez pierwsze parę sekund szepcze pod nosem: "tylko się nie popłacz, tylko się nie popłacz" po czym mówi, że namalował to ich syn w wieku 5 lat, a Ona oprawiła to wtedy w tę nieszczęsną ramę i to chyba był jakiś znak, że w tak młodym wieku zwizualizował miejsce, przy którym po 10. latach umarł, a Ona je zatrzasnęła już wtedy w takich kolorach... 
Inny pokój. Nick stara się odpowiedzieć na pytanie. Krąży wokół tematu, a po chwili zadumy mówi spokojnie, że nie może w nieskończoność rozpaczać po utracie syna, bo owszem, jest to tragedia, która go dotknęła, ale przede wszystkim dotknęła ona tego, który umarł, więc dlaczego ma mu ją odbierać przez ciągłe rozgrzebywanie.
Nawet teraz, gdy pomyślałam o tych dwóch scenach, się popłakałam. Film, jak i płyta 'Skeleton Tree" to kosmos. Inny świat. Słuchasz i nie wiesz co ze sobą zrobić. Czułabym się źle jakbym tutaj o nich nie wspomniała.


Orange is the new black
Serial liczący cztery sezony po 13 odcinków każdy - średnio 14 godzin wrażeń na sezon. Wciągnęłam się tak, że obejrzałam wszystko w niecałe 4 dni, na raz, z przerwami na sen oczywiście - to chyba najlepsza rekomendacja. Tracąc nadzieję, że Piper kiedykolwiek wyjdzie z tego więzienia, a Ruda odnajdzie kurę, nie wiem jak wytrzymam do czerwca by zobaczyć co będzie dalej.

Black Mirror
Propozycje Netflixa to zło - wystarczy, że otworzę laptopa i przy nim usiądę, a może mnie nie być na parę dni, naprawdę. Po obejrzeniu każdej z historii "Czarnego Lustra" byłam w szoku przez kolejnych parę godzin. To przerażające, już nawet ten głupi laptop nie wyglądał tak samo. Mam nadzieję, że nie dożyję czasów które są przedstawione w tym serialu, szczególnie w odcinku pierwszym trzeciego sezonu, bo tego, że one kiedyś nadejdą dzięki ludzkiemu geniuszowi i głupocie jestem całkowicie pewna.
 

Twin Peaks
Napięcie coraz większe, bo nowe odcinki się zbliżają wielkimi krokami. We wrześniu przypomniałam sobie dwa pierwsze sezony, od soundtracku jestem uzależniona już o wiele dłużej. W listopadzie wyszła książka 'Sekrety Twin Peaks', którą pochłonęłam w parę godzin, naprawdę fajna kolekcjonerska pozycja. No i co... damn, fine, coffee! Z desperacji zaczęłam już nawet rysować twinpeaksowe postaci, tak bardzo czekam...


Katarzyna Boni - Ganbare! Warsztaty umierania
Po przeczytaniu takiej pozycji zaczyna być Ci wstyd, że byłeś wielce przekonany i śmiałeś twierdzić, że akurat Ty masz najgorzej na świecie i Twoje problemy są najważniejsze i powinny obchodzić każdego. Gówno masz, a nie problemy, serio, ja również... książka ta zapoczątkowała u mnie z dwa tygodnie bezsennych nocy z czytaniem o katastrofach tsunami w Japonii. Wiecie, że istnieje u Nich usługa w Yahoo, polegająca na tym, że za życia pisze się mejle do wybranych osób, zapisują się one w wirtualnej przestrzeni, a w chwili, gdy umierasz - komputer je wysyła. 'Cześć! Jeżeli to czytasz to umarłem... fajnie, że mogłem Cię poznać! Do zobaczenia może gdzie tam kiedyś! :)' A do trumny przed kremacją zawsze wkładają Ci albo ulubione papierosy, albo cukierki... 
Jeżeli znacie jakieś ciekawe książki na temat tego Państwa i jego katastrof, to dawajcie znać, może jeszcze nie czytałam.


*Zaczęłam rysować*
Potrzebowałam czegoś co sprawi, że nie będę tyle myśleć, bo czasami naprawdę trudno wyrobić, gdy może z co czterdziesta myśl przechodząca Ci przez głowę jest jakoś tam wartościowa. Przeglądałam z nudów tumblra, zobaczyłam obrazek X.Lana i pomyślałam: "ooo, ale spoko by to wyglądało z zestawieniem do tego wersu piosenki! może to sobie sama narysuję..." Poszło, plan był taki: rysuję ołówkiem milion razy te samą kreskę, by była w mojej opinii znośna, następnie poprawiam to wszystko cienkopisem. Zarysowanie jednej kartki zajmuje mi milion godzin, odstresowuję się,  a potem ją wyrzucam. Z kilkoma pierwszymi pracami nawet tak było, ale potem zaczęto mi wmawiać, że nawet spoko te bazgroły i się posypało. Wstawiłam jeden z nich na instagrama... Ośmielona ilością napływających serduszek, ( a mam prywatne konto i nie robię hasztagów, podwójna wygrana, ha!) szalenie dodałam parę następnych na fejsa. No i co dalej?
Każdorazowo, gdy widzę, że SB znowu dodali coś mojego na swoje social media to czuję autentyczne ciepło na sercu. Nawet screeny sobie porobiłam! A gdy widzę salon Beli i Tomka, i moją pracę, która stoi na widoku, to już w ogóle się wzruszam. Bo to takie miłe - wiem, że bardziej banalnie to brzmieć już nie może. Iza dostając ode mnie ten skromny prezent, mogła go równie dobrze wziąć, podziękować, a po naszym rozstaniu wyrzucić albo zakopać na dnie najrzadziej otwieranej szuflady, a tego nie zrobiła i trzymając go, szczerze się popłakała.
Narysowałam też 17 (?) obrazków ilustrujących heyowy 'Błysk'. Nie jestem pewna ile, a nie pamiętam. Sprawdzić nie sprawdzę, gdyż cały pakiet znalazł, zupełnie przypadkowo, nową Właścicielkę. Kompletnie tego nie planowałam, więc nawet zdjęć im jeszcze nie zrobiłam, jeden z nich nawet rysowałam jeszcze kilka godzin przed na kolanie w autobusie z nudów, bo szkicownik noszę ze sobą już wszędzie, ale jak byście usłyszeli te grube oferty pieniężne to też byście je oddali :D a tak serio to wiadomo, że wyrażenie chęci posiadania tego było dla mnie największą i najcenniejszą zapłatą, i oddałam, tak po prostu. A ten moment, gdy to zrobiłam, wspominam jako jeden z milszych podczas mojego niebytu, ponieważ tylu miłych słów na raz od tylu Osób dawno nie usłyszałam.

centrum dowodzenia


*2017*
Nienawidzę robienia z tej daty wielkiego halo, nie mam potrzeby organizowania z miesięcznym wyprzedzeniem super planów, bo 'jaki Sylwester, taki cały Nowy Rok'. Do ostatniej chwili nie wiedziałam gdzie i z kim idę, a okazało się, że było najlepiej na świecie. 
Tak jak zawsze sobie podsumowałam:
Byłam na 98. koncertach
Kupiłam 21 książek
Kupiłam 41 płyt
Obejrzałam 114 filmów (nie, oglądanie Harrego Pottera milion razy w to nie wliczam )
98 dni mieszkałam w Warszawie
Wiem, że jakoś mniej tego niż w 2015, nawet w tej kwestii 2016 rok nie należał u mnie do dobrych. Prawda jest taka, że oddałabym to wszystko bez zastanowienia, byleby nikt bliski mi już nie umierał. Bo choć byłam postrzegana za jedną z silniejszych, to nadal trochę jestem tą, która radzi sobie z tym najgorzej. 

ulubione, które wyszły w 2016
 tego słuchałam w 2016 non stop, a niekoniecznie z tego roku to pochodzi
Aaa, na obydwu zdjeciach brakuje oczywiście "The Life of Pablo" Kanyego Westa, bo cwaniaczek sobie stwierdził, że płyty w fizycznej wersji nie wyda... nigdy nie sądziłam, że będę umiała zarapować cały krążek - ten umiem. Towarzyszył mi w pociągach, w nocnych spacerach po Warszawie, w chwilach wkurwienia i euforii. Dobra to płyta, po prostu.

*Żyłam*
Spotykałam się ze znajomymi, spędzałam super dni z super ludźmi, śmiałam się, płakałam, jeździłam pociągami, pakowałam walizki, rozpakowywałam je, spacerowałam w kosmicznych butach, rozmawiałam, analizowałam, za dużo myślałałam, wspominałam, kręciłam loki na słomki, skręcałam się z bólu, jadłam, gotowałam, pożyczałam i oddawałam pieniądze...

'napisz mi tu coś od siebie'
No i co... koniec na dzisiaj. Leżę z 40. stopniami gorączki, gdy kaszlę, to mam wrażenie, że cały dom się rusza, skończyły mi się chusteczki higieniczne. Ledwo co mówię... mam na sobie golf, dwa swetry i zarzuconą kołdrę, a i tak mi zimno przez dreszcze. Lekarz odesłał mnie do domu z trzema receptami.  Jak to teraz czytasz to najprawdopodobniej robię porządek w czarnych cienkopisach i próbuję nie nawalić.

* "Ganbare! to od 11 marca 2011 roku najczęściej powtarzane słowo w Tohoku - zniszczonym przez tsunami północno-zachodnim regionie Japonii. Kiedy chcesz tam kogoś zmotywować do działania, wołasz Ganbare! - 'Daj z siebie wszytko! Trzymaj się! Dasz radę" Niektórzy mają go już dosyć. Granica pomiędzy tym, kiedy potrzebujesz zachęty, a tym, kiedy potrzebujesz pomocy, jest bardzo cienka. Czasem Ganbare! zmotywuje Cię do działania. Czasem, gdy je usłyszysz, czujesz się bardzo samotnie."
Katarzyna Boni - "Ganbare! Warsztaty umierania"