wtorek, 17 października 2017

Najdłuższa relacja w życiu, szczęście, euforia i wszystko co super

W przeciągu ostatnich dni z kilkanaście razy usłyszałam z różnych źródeł pytanie: "jezu, Galas, co Ty teraz będziesz w życiu robić?!", facebookowa tablica została opanowana przez jedno nazwisko i nawet moja Babcia, która dzwoni raczej rzadko, zmarnowała parę swoich impulsów by wykrzyczeć mi w słuchawkę: "Kaja, słyszałam! na Tvn 24 mówili, to tak naprawdę?! wiesz już o tym?!"
Owszem, wiem: zespół Hey zawiesza działalność - oklaski, kurtyna. Odpowiadając jeszcze na pytanie nr 1: będę po prostu żyła, gdyż moje życie, chociaż może wydawać się to nieprawdopodobne, nie polegało tylko i wyłącznie na jeżdżeniu na Ich koncerty haha :D czytam fejsowe posty Znajomych, wpisy na stronach, obserwuję jak tworzą swoje heyowe playlisty, zdradzając przy tym dlaczego akurat ten i ten utwór jest dla nich tym wyjątkowym i mega się wzruszam faktem, że dla wielu z Nich jest to serio ważne. Zajęta codziennością, bo tu zamówienia trzeba uszyć, cv poroznosić, coś narysować, nie śledziłam tej całej lawiny na bieżąco... do czasu.
Dwa dni temu, w nocy z soboty na niedzielę, gdzieś tak o 2:00, dostałam super wiadomość: "daj mi jakieś perełki Heya, coś takiego wow, coś takiego co zmiecie, takie Twoje Top 10!" (Dawid, znowu o Tobie, ciesz się!!! :)))) ) Patrzyłam w ikonkę messengera nieruchomo przez kilka minut i nie wiedziałam co odpisać, bo jak tu 10 lat życia spakować w jakieś kilka utworów, no błagam. Ładnie odpowiedziałam, a potem, uświadomiona, że nie robiłam tego wieki,  na słuchawkach odsłuchałam to, co mu nabazgrałam... Przepadłam w wspomnieniach tak bardzo, że dwie godziny snu, jakimi darzy mnie mój organizm dziennie, przypadły mi tej nocy, a raczej już ranka, między 9 a 11. Stwierdziłam, że część z tego sobie tu opiszę, bo mogę, w końcu to mój blog, a muzyczny związek z tym Państwem, to chyba najdłuższa relacja, jaką udało mi się w życiu utrzymać.

139 koncertów, 954 godziny spędzone w pociągach i autobusach, 54 470 przejechanych kilometrów by dojechać i wrócić - specjalnie policzyłam i sama trochę się przeraziłam tymi liczbami, bo w głowie jeszcze dzwoni myśl, że wykonów z metką 'solo' mam w kolekcji chyba trochę więcej i tam to dopiero byłaby wyższa matematyka... z lekkim przerażeniem patrzę na moje początki tego koncertowania i jestem z siebie zajebiście dumna, że jeszcze żyję :D Spanie na dworcu - zajebiście! Jakbyście byli ciekawi, które pociągowe stacje mają najwygodniejsze ławki, to śmiało opowiem! Chodzenie całą noc po mieście, bo powrotny o 6:00 - jeszcze lepiej! Wracanie pociągiem na gapę nad ranem podczas zimy stulecia i spędzanie tej podróży, by uciec przed obawą, że konduktor namierzy mnie i mój pusty portfel, w nieczynnym kiblu, gdzie były pozamarzane siki i inne niespodzianki - no co to dla mnie :D Nie mam zimowej kurtki, a zapowiadają -15 stopni, dostałam alimenty, ale kupię bilety na sześć kolejnych koncertów - są rzeczy ważne i ważniejsze!
Typowy Galas wieku nastoletniego zostawiający rozsądek upchnięty gdzieś głęboko pod łóżkiem. Gdyby teraz ktoś nakazał mi jechać na takie wyprawy, z takimi warunkami, to nigdy w życiu, nawet za dopłatą😂 jednakże, nie żałuję żadnej z nich, bo zdobyłam dzięki nim tyle rzeczy, bezcennych cudów, że jakbym chciała opisać wszystkie to chyba nawet książka by z tego była. I mówiąc o „dostanych rzeczach”, wcale nie mam tu na myśli faktu, że konturówki z Polski na geografii zawsze zaliczone na 5, bo z zamkniętymi oczami, dzięki tym podróżom,  wiedziałam gdzie leży Wodzisław, Pisz, Dobczyce, Słomniki, Pabianice czy taki wszystkim znany Wrocław.
Jedni w gorszych chwilach wpychają w siebie kalorie, drudzy tworzą debety na koncie, inni po prostu dzwonią do przyjaciela, a ja wsiadałam w pociąg i jechałam - nieważne czy grali akurat w Trójmieście, czy w gdzieś w górach. Dość oryginalna metoda na doły, nie powiem, ale serio - mogło być masakrycznie źle, a to zawsze pomagało. Też nie potrafię tego do końca zrozumieć, ale pomagało. Wyobraź sobie stan, kiedy płaczesz i śmiejesz się ze szczęścia. Pomnóż to razy 100, dodaj nieschodzący uśmiech z twarzy i voila - tak się wtedy czułam na tych koncertach, natychmiast! Kiedyś byłam tak nieśmiała, że bałam się wejść do sklepu, bo byłoby trzeba powiedzieć dzień dobry obcemu, a dzięki tym muzycznym spektaklom coś zaczęło się we mnie zmieniać. Oczywiście stopniowo, bo początkowo przebywanie na sali pełnej ludzi było dla mnie takim  sukcesem, że wręczyłabym sobie wtedy wszystkie nagrody świata. Potem nawiązanie jakiś relacji z tłumowymi sąsiadami, potem wygranie walki ze sobą by w końcu odważyć się podejść po koncercie do zespołu. To wszystko kosztowało mnie tyle, że podczas jednej takiej próby, z nerwów, prawie obrzygałam Kaśkę hehe😂 ostatecznie zdecydowałam się wtedy na ucieczkę sprzed jej twarzy, a nie na wywalanie z siebie wnętrzności, ale nie zmienia to faktu, że bardzo śmiesznie 😂 podsumowując punkt nr 1: dzięki mojej przygodzie z Nimi moja nieśmiałość z przesadnie pojebanej i ogromnej, przekształciła się na taką w miarę znośnych rozmiarów. Wiwat!
W moim domu niestety nigdy nie było zbyt wiele muzyki, nie było winyli, nie było wielu płyt, książek nawet nie było. Ojczym słuchał dużo Metallici, tylko na słuchawkach i tylko do momentu, gdy mu ich nie rozpierdoliłam swoimi pięcioletnimi łapkami. Mama - fanka T.Love, Kayah, Jacksona - zawsze opowiadała jak za młodych lat słuchała LP3, ale jakoś nigdy nie zanotowałam by robiła to za mojego życia. Jakiekolwiek dźwięki towarzyszyły nam tylko w samochodzie, tylko z radia. Była osoba, która mnie zaraziła Bartosiewicz, ale no nie ukrywajmy - długo słuchałam tylko tego co całe moje pokolenie: był Wiśniewski - no kto jego nie śledził i z wypiekami nie oglądał na tvnie jak opierdala te biedną Mandarynę, którą potem cała Polska szybko pokochała, a jeszcze szybciej znienawidziła i wykpiła za sopotowe „znacie evryyy naaajt, znaaaacie?!”. Potem wykopałam sobie tą Chylińską i naprawdę nigdy nie zapomnę tego momentu, gdy wystąpiła Ona na heyowym Unplugged i od tego wszystko się zaczęło. Zajarana oglądałam wywiady z Kaśką i chłopakami, jakieś obecne, jakieś starsze i jarałam się w cholerę. Jak tylko padała w nich nazwa jakiegoś filmu, książki, artysty, to szybko chciałam nadrobić to o czym mówią. Aktywna towarzysko nigdy nie byłam, więc czas był. To co wtedy działo się w mojej głowie można by porównać do super gifów z wybuchem wulkanu. Wiem, że to brzmi debilnie, ale zaczęłam na własną rękę odkrywać, że istnieje coś takiego jak Sztuka, że muzyka się nie kończy na tym co w radiu i jest tyle rzeczy, których po prostu nie znam. Nigdy nie podchodzę do czegoś z uprzedzeniem, oceniam dopiero wtedy, gdy sama zobaczę.  Zaczęłam kupować stosy płyt, winyle, tysiące książek, żeby mieć je tak na własność, a nie tylko biblioteka. Chłonęłam to wszystko i już nawet nie było mi przykro, że znajomi znowu się spotkali i mnie nie zaprosili - wolałam posiedzieć i przyswoić coś nowego. Pamiętam jak potem co poniedziałek o 22 zasiadałam przy dźwiękach Roxy i słuchałam tego Tranzytu, podjarana maksymalnie. Praktycznie każdorazowo  kończyło się to tym, że zamawiałam do swojej kolekcji jakąś kolejną płytę Artysty, który mega mi się spodobał. Podsumowując punkt nr 2: cieszę się, że dzięki Nim moje gusta muzyczne nie opierają się tylko na tym co leci w pierwszym lepszym komercyjnym radiu i nauczyłam się to wszystko odkrywać i czerpać z tego to co dla mnie najlepsze.
Ale właśnie, jedna z najważniejszych i najcenniejszych rzeczy. Lata mijały, a te moje szaleńcze podróże po Polsce przestawały być samotnymi. To była cudowna rzecz - świadomość, że obojętnie czy pojadę do Trójmiasta, do Wrocławia, Krakowa, Łodzi czy Warszawy - był tam już ktoś kogo znałam, z kim mogłam potem przegadać całą noc, kto obdarował mnie swoim kawałkiem podłogi do spania i zabrał w jakieś inne miejsce niż klub. Nawet w Poznaniu, baaa, nawet w tej samej szkole miałam taką osobę, ale musiałam dopiero wyjechać na koncert 100 km za Poznań by ją poznać przy barierce i sobie to uświadomić 😂 czas sprawił, że niektórzy z Nich stali się tak bliscy, że nie wyobrażam sobie tygodnia bez choćby minimalnego kontaktu, bez krótkiego telefonu czy szybkiej wymiany zdań na messengerze... szalenie mnie to wzrusza! Gdyby nie Hey nigdy bym na nich nie trafiła. W tym wszystkim oczywiście jest też postać tej fajnej Wokalistki z nosem w nazwisku, ale dla mnie to jakaś tak dziwna i magiczna na swój sposób rzecz, że żaden tarot by tego nie wywróżył i nigdy w życiu nie podjęłabym się próby opisania tego publicznie, bo to nudne by było, a zamiast kropek na końcu zdania pisałabym pewnie co chwilę serduszko albo płaczącą ze wzruszenia emotkę😂 Często było tak, że wyruszałam  na koncert po kilkunastu przepłakanych po kryjomu dniach. Potem odstawałam swoje w kolejce na spotkanie z zespołem, wymieniłam z Nią kilkanaście zdań o pierdołach totalnych i kompletnie ze mną nie związanych, a czarodziejsko byłam natychmiast zresetowana, wierzyłam, że będzie lepiej. Przez tyle lat udało jej się poznać kilka kompromitujących faktów na temat mojego cudownego żywota, a nadal nie ucieka, gdy po raz milionowy gdzieś mnie widzi,  więc to ekstra miłe i chyba należy Jej się za to jakiś order albo przynajmniej  wygrany kupon lotto podczas kumulacji. Podsumowując punkt nr 3 : jestem dozgonnie wdzięczna, że dzięki Heyowi klaser moich znajomych został wypełniony paroma prawdziwymi unikatami, na które w swoim mniemaniu nie zasługuje, a One są i to jest mega piękne!!!
Na zakończenie, jako że pewnie i tak tu nikt nie doszedł, bo ja sama porzuciłabym ten tekst już po pierwszym akapicie, macie moje ulubione emotikony: 💩💩💩😂😂😂  a tak już całkowicie serio - chyba każdy człowiek, dla którego muzyka jest istotnym elementem życia, ma takiego Artystę, który go ukształtował (jak ja nie lubię tego określenia!!!) i był po prostu ważny. Dla mnie to byli Oni.  Może nie było mi dane przeżywać gorączki „Fire”, nie zbierałam od 25 lat każdego wycinka z gazet z Nimi, ale i tak byli mi maksymalnie bliscy. Nie rozpaczam nad decyzją zawieszenia, uważam wręcz, że to najlepsze co mogli na ten czas zrobić. Może trochę żałuję, że nigdy nie było mi dane usłyszeć „Dolly” na żywo, a tak bardzo zawsze chciałam, ale nie można mieć wszystkiego. I żałuję, że przez technologiczne złośliwości nie mam żadnych zdjęć z ponad połowy czasu trwania tego wszystkiego, bo co jak co, ale zdjęcie o wiele mniejszej Galas ściskającej kurczowo barierkę ze łzami w oczach  to był naprawdę sztos i mielibyście bekę na najbliższy tydzień, a Ewa zrobiłaby z tego pewnie 10 memów:D A to co mam to już kiedyś tu gościło, więc po co się powtarzać. No i nic, to chyba tyle... trzymajcie się, kupujcie bilety na Fayranty i żyjcie ciekawie!

Nie wiem ile mam tutaj lat, ale naturalny kolor włosów mówi, że mało 😂 heyowa koszulka (rozmiar s, kurwa!!!) dumnie na piersi, wiadomo!

Zawsze dbałam o to by koleżanki z pracy były dobrze oznakowane😂😂

Nigdy mnie to nie przestanie bawić😂😂😂😂😂

To też nigdy nie przestanie mnie bawić - czajcie to wczucie😂😂

Galas poszła do pierwszej poważnej pracy. Za pierwszą część wypłaty kupiłam ten oto piękny winyl w Jarocinie i bilet na Festiwal. Po koncercie zostało z niego tyle, że natychmiast kupowałam drugi😂


3 dni pod rząd, 3 koncerty pod rząd, 3 różne miasta pod rząd - prześpię się na schodach hahaha

Zanim zainwestowałam w lustrzankę, przynosiłam zazwyczaj z koncertu jedno/dwa zdjęcia w takiej jakości - no z kilometra widać, kto jest na scenie😂😂

Chcąc przyjechać do Wawy na koncert, napisałam do ledwo znanej mi dziewczyny wiadomość na feju: „cześć! Wiem, że prawie się nie znamy, ale widziałam, że mieszkasz w Wawie i idziesz na Heya... mogłabym się u Ciebie przespać po tym koncercie?” - to była Oksana, a zdjęcie pochodzi z tego wieczoru - wyglądamy źle😂😂😂 to było 4 lata temu, a dziś dzwoni do mnie z 10 razy dziennie - nie żeby się stęskniła czy coś, bo nawet razem mieszkamy😂
Poznałam również takie cztery sympatyczne twarzyczki hehehe i z Nimi to wszystko można! W największym nawet mrozie przy nieszczelnych oknach! (Ewa hihihihi)

 Agnieszka to łódzki cud i uwielbiam Ją nad życie, towarzyszę telefonicznie w każdej nocnej zmianie jaką ma w pracy i w ogóle fajnie nam się żyje
😀
 I kurde, nawet z Kanafą, którą poznałam przez internet milion lat temu, spotkałam się pierwszy raz na żywo we Wrześni na Heyu! Miłość!

Zdjęcie zdjęć, które kiedyś wywołałam. I nie wiem co tu mogę napisać mądrego, więc dam serduszka: takie❤️, takie 💕, takie💘 i o, jeszcze takie 💙 i nawet tych zdjęć nie posiadam, bo fizyczne wylądowały gdzie indziej, a cyfrowe wyleciały kiedyś w cyberprzestrzeń. Dobrze, że chociaż twardy dysk w głowie działa!

środa, 4 października 2017

Hahahihi... a jednak nie, bo jesień

Cześć, Kochani! Dzisiaj przychodzę do Was z kolejnym nic nie wnoszącym postem. Nie pokażę supcio ciuchów, które kupiłam okazyjnie za drobne tysiące, nie zaprezentuję vlogaska z ekstra, wakacyjnego wyjazdu ani nie zaserwuję food haula.
Już po wpisaniu samego tytułu czuję się zażenowana, ale o 4:11 mój mózg nie jest w stanie skleić czegoś chwytliwego w kilku słowach...


Gdy byłam kilkulatką, całe dnie spędzałam u babci. Do przedszkola nie chodziłam - każda próba wysłania mnie tam kończyła się klęską, płaczem, histerią i wszystkim co złe. Ja, przesadnie nieśmiała wśród obcych, przywiązana do Mamy w takim stopniu, że tęskniłam pięć minut po jej wyjściu do pracy. Jak przez mgłę, chociaż chyba bardziej z opowiadań, pamiętam taką scenę, która miała miejsce kilka razy dziennie: drepczę w kolorowych paputkach na babciny korytarz, bardzo dyskretnie, tak, żeby nikt nie zauważył, podchodzę do stołu, staję na palcach i podnoszę słuchawkę od telefonu. W skupieniu wykręcam numer, który pamiętam do dziś,  kilka sekund oczekiwań, już się bardzo cieszę, ale zawsze, ku mojemu zaskoczeniu, na końcu nie słyszę głosu Mamy, tylko jakiś inny, nieznajomy, który za którymś tam razem już nie jest taki łagodny, tylko się na mnie wydziera ile wlezie. Po kilkudziesięciu takich razach, dzięki interwencji Babci, okazało się, że wszystko super fajnie, tylko zawsze zamiast dwójki na końcu numeru wciskałam jedynkę i docelowo zakłócałam żywot jakieś starszej Pani, która moje telefoniczne nękanie chciała już zgłaszać na policję.   
Piszę o tym, ponieważ ostatnio uświadomiłam sobie, że pomimo tego, że minęło już prawie ćwierćwiecze, ja nadal odtwarzam, na wciśniętym replayu, dokładnie tę samą scenę. Brnę do przodu, krok po kroku, staram się, chcę żeby wyszło bezbłędnie i jak najlepiej, już się cieszę, a na samym końcu z wielkim hukiem i impetem wypierdalam się z tego samego powodu co zawsze, turlam się ku dołowi i zbieram po drodze wszystkie najgorsze syfy i śmieci. Teraz jestem już starsza i bardziej świadoma, obiecuję sobie, że następnym razem już na pewno będzie dobrze, a wychodzi jak zawsze. Czytałam kiedyś książkę o pięciu różnych ranach zadanych nam w dzieciństwie oraz o maskach przypisanej do każdej z nich. Rzucałam tą wiedzą na prawo i lewo, wytykałam bliskim, że robią to i tamto, przyodziewają te maski i po co to wszystko, a teraz widzę, że sama coraz częściej je wkładam, a co najgorsze - ubieram się w tą, która najbardziej mnie bolała podczas czytania. Chore to i naprawdę nie wiem w jakim celu ten smutek został tu przeze mnie  znowu wystukany, gdyż tym razem weszłam tu z zamiarem opisania dwóch, dla mnie szalenie pięknych i zwyczajnych zdarzeń, ale kimże byłabym bez tego użalania się i pastwienia nad sobą. 

Jest takie miejsce na mapie Warszawy, które kwalifikuję sobie w głowie jako moje. Chodzę tam rysować, chodzę tam pomyśleć, chodzę tam pisać w swoim czarnym notatniku, chodzę tam popatrzeć na ludzi i piękno natury. Takie to trochę starcze i śmieszne, ale cóż rzec no, nie każdy to zrozumie. Łapię się na tym, że czasami wydaje mi się, że siedzę tam kilkanaście minut, a w rzeczywistości było to parę godzin - tak też było parę dni temu. Siedziałam i pisałam, a kilka metrów dalej kilkulatka uczyniła z chodnika blok rysunkowy. Miała tylko białą kredę, ale nie przeszkadzało jej to w tworzeniu licznych dzieł sztuki - początkowo przy pomocy Mamy, ale potem już samodzielnie. Piękny to był widok, gdy przechodziła koło Nas inna Dziewczynka z Dziadkiem, która bez zastanowienia podbiegła i wręczyła jej kilka kolorowych kred, mówiąc, że Ona idzie już do domu i nie będzie rysować. Minęło kilkanaście minut, Rodzicielka podniosła wzrok znad iphona i powstał dialog:
Mama: "Będziemy się już chyba zbierać wiesz, pozbieraj kredy. Co tutaj narysowałaś? Piękne!"
Dziewczynka: "W tym domku co robiłyśmy, mieszkamy z tatą! U góry... na dole mieszka Babcia Agata z Dziadkiem - Oni na dole, bo Babcie nogi bolą jak chodzi po schodach..."
M: "Tak, masz rację, pięknie! a kto mieszka tu koło Nas w tym kolorowym domku?"
D: " Tam? Tam mieszka ta Pani (tutaj wskazuje na mnie) - zrobiłam różowy dach, żeby pasował jej do włosów!
W sekundę jestem totalnie rozczulona i mam ochotę wypuścić z oczu tyle łez, że te malowidła zniknęłyby w sekundę, ale oczywiście robię za opanowaną i dorosłą - czarny outfit zobowiązuje - i przemawiam do Dziewczynki, że bardzo mi miło i mam piękny dom, będzie mi się w nim super mieszkać, na co Ona mi odpowiada, że jest on bardzo duży i może tam ze mną mieszkać dużo moich przyjaciół, rodzice i dziadkowie, bo wszyscy się pomieszczą...
Jedyne o czym marzyłam w tamtym momencie, to żeby mała Bohaterka zniknęła już z zasięgu mojego wzroku, bym mogła zapisać dom w pamięci mego telefonu, a potem nad nim popłakać. Mogła ulokować w nim każdego, a dla mnie, jeżeli już tak bardzo zapisałam się w jej sercu przez te różowe włosy, mogła narysować jakiegoś kwiatka, misia, serduszko czy cokolwiek innego, a zrobiła co zrobiła. I wiem, że Was to nie wzrusza, ale mnie bardzo, tak na maksa szczerze...
Druga sytuacja, która wydarzyła się kilkadziesiąt minut później - to był chyba jakiś 'Dzień wzruszeń dla Galasa". W tym moim miejscu, zawsze, czy wiosna, czy jesień, jest parę stałych Osób, które są tam zawsze: starsza Pani na wózku, która ma tak donośny śmiech, że słychać ją na parę pobliskich ulic, jej opiekunka w błękitnym dresie czy też kobieta z trwałą na głowie o rudym zabarwieniu, która pali papierosa za papierosem. Jest też, na moje oko, trzydziestolatka, która zawsze około 16:00 namiętnie pokonuje ścieżki z kijkami od nordic walking. Wielokrotnie, gdy rysowałam, zatrzymywała mi się przed twarzą i przez kilkanaście sekund perfidnie przyglądała, po czym jak gdyby nigdy nic zaczynała robić kolejne okrążenie. Zawsze chciałam podnieść głowę znad kartki i zapytać dlaczego to robi, ale się wstydziłam, a gdy widziałam z daleka, że znowu nadchodzi, to celowo wlepiałam wzrok w dół. Wydawało mi się to wręcz przerażające, że potrafi podejść tak blisko i w ogóle się nie krępuje czy nie ukrywa ze swoimi obserwacjami. Ostatnio było inaczej... pochłonięta rozmową z moim notatnikiem, dopiero po kilku sekundach zauważyłam metr przed sobą na chodniku kijki i jej buty. W tej chwili zawsze bardzo się stresuję i szybko zaczęłam błagać w duchu, żeby w końcu odeszła, ale nagle przemówiła, pierwszy raz w życiu - zapytała się jąkając, co to są za zapiski i czy czegoś się uczę. Miałam wrażenie, że mówi do mnie mała, niedorozwinięta dziewczynka zamknięta w ciele dorosłej. Odpowiedziałam, że to żadna nauka, to tylko takie moje pierdoły, na co zaczęła mnie wypytywać czy jestem już dorosła i czy chodziłam do szkoły. Mówiłam i było mi tak cholernie przykro, że gdybym tylko mogła, to wzięłabym te jej chorobę na siebie. Opowiadała, że lubi tutaj chodzić, tak ładnie świeci słońce i miło porozmawiać w taką pogodę, a Ona nigdy tak za bardzo nie ma z kim. Biła od Niej taka przerażająco smutna szczerość i samotność. Pomyślałam wtedy jak bardzo nie chcę, żeby odchodziła, a Ta, jakby czytając te myśl, powiedziała, że idzie dalej. Zrobiła kilka kroków, ponownie się odwróciła i zapytała czy mam dzisiaj jakieś rysunki. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie, na co odparła, że Ona bardzo lubi patrzeć jak rysuję i te moje rzeczy są zawsze takie ładne, Ona też by chciała tak umieć... zaniemówiłam, a moja nowa znajoma poszła, zmiażdżyła mnie tymi wszystkimi emocjami i poszła. Nie wiem nawet jak ma na imię, ale obiecałam sobie, że się dowiem. Już nigdy nie będę wlepiać wzroku w chodnik - będę się do Niej uśmiechać z daleka. Chciałam tam kolejnego dnia wrócić tylko po to, żeby znowu Ją spotkać, wziąć celowo cienkopisy i zaproponować, żebyśmy razem porysowały, ale powstrzymał mnie fakt, że niebo w Warszawie zaczęło bardzo obficie płakać - mnie by to nawet nie przeszkadzało, ale jeżeli naprawdę spotkałabym ją tam nawet w taką pogodę, to mogłabym tego nie udźwignąć emocjonalnie...
I tak już na koniec, gdyż ostatnio zadziwiam nawet samą siebie ilością tekstu, który tu lądował w ostatnich tygodniach,  chciałabym Wam powiedzieć, a raczej poprosić, żebyście o siebie dbali. Odnoszę wrażenie, że nie znam Osoby, dla której ostatnie miesiące byłyby szalenie łaskawe i obfite w same pozytywy... przeczekajmy i jeszcze będzie pięknie, you will see! I mówię to ja!

najpierw u Was, potem u mnie - jeżeli starczy tej dobrej energii
jesień - to się dzieje naprawdę
a markety obrodziły w milion sztucznych kwiatów
Dawid ostatnio sprawił, że się śmiałam
to On!!!!
na Pustkach w Muzeum Polin też się uśmiechałam, bo po tylu latach, nareszcie, usłyszałam na żywo 'Notes' z wymarzonym wokalem przy mikrofonie i było to szalenie piękne
"Jak puścisz po raz milionowy pod rząd ten utwór to będę musiała Ci pierdolnąć" - Oksana Z. i jej reakcja na moje zapętlanie 'Pirxa' przez bardzo długi czas hahahaha
kiedy siedzisz w centrum i czekasz na Spóźnialską, zawsze możesz dokończyć lewitujące psy
kiedy tworzysz na zamówienie i trzy pierwsze rysunki idą do kosza, bo za każdym razem psujesz je podczas rysowania tego płaszcza xDDDD
lubię
kosmos
uśmiech tej starszej Damy był tak pogodny w ten ponury dzień, że musiałam Ją sobie uwiecznić
nie patrzcie na moje brzydkie odbicie tylko na to piękne lustro
imprezowaliście kiedyś ze Smerfami? nie? ja tak - handlujcie z tym

królowa życia, myślicielka, nie dzielę się lalkami
kiedy chcesz zrobić niespodziankę ww. Dawidowi i wparowujesz mu do pracy z super cydrem haha  (btw. już tam nie pracuje, to wcale nie moja wina...)
i tak w ogóle, jego współlokatorem jest Johny niebijący żony
a to zdjęcie na drzwiach jego sąsiada... nie wiem jak Wy, ale ja się boję

zaktualizowałam iphona i testuję nowe filtry w aparacie z okładem z brokatu na twarzy #dorosłość #bardzopoważnie #cojarobięzżyciem
czasem też leżę sobie z Kanyem
dlaczego filmy, na które bardzo czekam, okazują się jakieś takie dziwne no
zamieniamy Katowice na Warszawę i wypisz wymaluj ja oraz Oksanka (śmiech)
sztuka uliczna part. 1
sztuka uliczna part. 2 - Marysia podobno sama to na tym murze napisała hehe
sztuka uliczna part. 3 - żaden sklep nie ma w ofercie tego co byłoby mi potrzebne do szczęścia i jest to raczej smutne
sztuka uliczna part. 5 - to jest tak depresyjno brzydkie, że aż urocze
jakby ktoś chciał jakieś dzieło sztuki do siebie na chatę to można dostać pod zachodnim
ładne mordorowe wnętrza, Panie w szpileczkach i wtedy wchodzę ja - Galas w dresie - i czekam na Żanetę

#czarnywtorek
#czarnywtorek x2
żegnam Was bardzo serdecznie - ja i moje krzywe kreski na oczach

(a w tym miejscu miał być utwór 'Smokin & Drinkin", który ostatnio namiętnie rapuję, przemierzając warszawskie ulice i wyobrażając sobie, że gram w jakimś teledysku sexi raperkę, ale blogspot nie pozwala mi tego wstawić - ale gówno)