wtorek, 17 października 2017

Najdłuższa relacja w życiu, szczęście, euforia i wszystko co super

W przeciągu ostatnich dni z kilkanaście razy usłyszałam z różnych źródeł pytanie: "jezu, Galas, co Ty teraz będziesz w życiu robić?!", facebookowa tablica została opanowana przez jedno nazwisko i nawet moja Babcia, która dzwoni raczej rzadko, zmarnowała parę swoich impulsów by wykrzyczeć mi w słuchawkę: "Kaja, słyszałam! na Tvn 24 mówili, to tak naprawdę?! wiesz już o tym?!"
Owszem, wiem: zespół Hey zawiesza działalność - oklaski, kurtyna. Odpowiadając jeszcze na pytanie nr 1: będę po prostu żyła, gdyż moje życie, chociaż może wydawać się to nieprawdopodobne, nie polegało tylko i wyłącznie na jeżdżeniu na Ich koncerty haha :D czytam fejsowe posty Znajomych, wpisy na stronach, obserwuję jak tworzą swoje heyowe playlisty, zdradzając przy tym dlaczego akurat ten i ten utwór jest dla nich tym wyjątkowym i mega się wzruszam faktem, że dla wielu z Nich jest to serio ważne. Zajęta codziennością, bo tu zamówienia trzeba uszyć, cv poroznosić, coś narysować, nie śledziłam tej całej lawiny na bieżąco... do czasu.
Dwa dni temu, w nocy z soboty na niedzielę, gdzieś tak o 2:00, dostałam super wiadomość: "daj mi jakieś perełki Heya, coś takiego wow, coś takiego co zmiecie, takie Twoje Top 10!" (Dawid, znowu o Tobie, ciesz się!!! :)))) ) Patrzyłam w ikonkę messengera nieruchomo przez kilka minut i nie wiedziałam co odpisać, bo jak tu 10 lat życia spakować w jakieś kilka utworów, no błagam. Ładnie odpowiedziałam, a potem, uświadomiona, że nie robiłam tego wieki,  na słuchawkach odsłuchałam to, co mu nabazgrałam... Przepadłam w wspomnieniach tak bardzo, że dwie godziny snu, jakimi darzy mnie mój organizm dziennie, przypadły mi tej nocy, a raczej już ranka, między 9 a 11. Stwierdziłam, że część z tego sobie tu opiszę, bo mogę, w końcu to mój blog, a muzyczny związek z tym Państwem, to chyba najdłuższa relacja, jaką udało mi się w życiu utrzymać.

139 koncertów, 954 godziny spędzone w pociągach i autobusach, 54 470 przejechanych kilometrów by dojechać i wrócić - specjalnie policzyłam i sama trochę się przeraziłam tymi liczbami, bo w głowie jeszcze dzwoni myśl, że wykonów z metką 'solo' mam w kolekcji chyba trochę więcej i tam to dopiero byłaby wyższa matematyka... z lekkim przerażeniem patrzę na moje początki tego koncertowania i jestem z siebie zajebiście dumna, że jeszcze żyję :D Spanie na dworcu - zajebiście! Jakbyście byli ciekawi, które pociągowe stacje mają najwygodniejsze ławki, to śmiało opowiem! Chodzenie całą noc po mieście, bo powrotny o 6:00 - jeszcze lepiej! Wracanie pociągiem na gapę nad ranem podczas zimy stulecia i spędzanie tej podróży, by uciec przed obawą, że konduktor namierzy mnie i mój pusty portfel, w nieczynnym kiblu, gdzie były pozamarzane siki i inne niespodzianki - no co to dla mnie :D Nie mam zimowej kurtki, a zapowiadają -15 stopni, dostałam alimenty, ale kupię bilety na sześć kolejnych koncertów - są rzeczy ważne i ważniejsze!
Typowy Galas wieku nastoletniego zostawiający rozsądek upchnięty gdzieś głęboko pod łóżkiem. Gdyby teraz ktoś nakazał mi jechać na takie wyprawy, z takimi warunkami, to nigdy w życiu, nawet za dopłatą😂 jednakże, nie żałuję żadnej z nich, bo zdobyłam dzięki nim tyle rzeczy, bezcennych cudów, że jakbym chciała opisać wszystkie to chyba nawet książka by z tego była. I mówiąc o „dostanych rzeczach”, wcale nie mam tu na myśli faktu, że konturówki z Polski na geografii zawsze zaliczone na 5, bo z zamkniętymi oczami, dzięki tym podróżom,  wiedziałam gdzie leży Wodzisław, Pisz, Dobczyce, Słomniki, Pabianice czy taki wszystkim znany Wrocław.
Jedni w gorszych chwilach wpychają w siebie kalorie, drudzy tworzą debety na koncie, inni po prostu dzwonią do przyjaciela, a ja wsiadałam w pociąg i jechałam - nieważne czy grali akurat w Trójmieście, czy w gdzieś w górach. Dość oryginalna metoda na doły, nie powiem, ale serio - mogło być masakrycznie źle, a to zawsze pomagało. Też nie potrafię tego do końca zrozumieć, ale pomagało. Wyobraź sobie stan, kiedy płaczesz i śmiejesz się ze szczęścia. Pomnóż to razy 100, dodaj nieschodzący uśmiech z twarzy i voila - tak się wtedy czułam na tych koncertach, natychmiast! Kiedyś byłam tak nieśmiała, że bałam się wejść do sklepu, bo byłoby trzeba powiedzieć dzień dobry obcemu, a dzięki tym muzycznym spektaklom coś zaczęło się we mnie zmieniać. Oczywiście stopniowo, bo początkowo przebywanie na sali pełnej ludzi było dla mnie takim  sukcesem, że wręczyłabym sobie wtedy wszystkie nagrody świata. Potem nawiązanie jakiś relacji z tłumowymi sąsiadami, potem wygranie walki ze sobą by w końcu odważyć się podejść po koncercie do zespołu. To wszystko kosztowało mnie tyle, że podczas jednej takiej próby, z nerwów, prawie obrzygałam Kaśkę hehe😂 ostatecznie zdecydowałam się wtedy na ucieczkę sprzed jej twarzy, a nie na wywalanie z siebie wnętrzności, ale nie zmienia to faktu, że bardzo śmiesznie 😂 podsumowując punkt nr 1: dzięki mojej przygodzie z Nimi moja nieśmiałość z przesadnie pojebanej i ogromnej, przekształciła się na taką w miarę znośnych rozmiarów. Wiwat!
W moim domu niestety nigdy nie było zbyt wiele muzyki, nie było winyli, nie było wielu płyt, książek nawet nie było. Ojczym słuchał dużo Metallici, tylko na słuchawkach i tylko do momentu, gdy mu ich nie rozpierdoliłam swoimi pięcioletnimi łapkami. Mama - fanka T.Love, Kayah, Jacksona - zawsze opowiadała jak za młodych lat słuchała LP3, ale jakoś nigdy nie zanotowałam by robiła to za mojego życia. Jakiekolwiek dźwięki towarzyszyły nam tylko w samochodzie, tylko z radia. Była osoba, która mnie zaraziła Bartosiewicz, ale no nie ukrywajmy - długo słuchałam tylko tego co całe moje pokolenie: był Wiśniewski - no kto jego nie śledził i z wypiekami nie oglądał na tvnie jak opierdala te biedną Mandarynę, którą potem cała Polska szybko pokochała, a jeszcze szybciej znienawidziła i wykpiła za sopotowe „znacie evryyy naaajt, znaaaacie?!”. Potem wykopałam sobie tą Chylińską i naprawdę nigdy nie zapomnę tego momentu, gdy wystąpiła Ona na heyowym Unplugged i od tego wszystko się zaczęło. Zajarana oglądałam wywiady z Kaśką i chłopakami, jakieś obecne, jakieś starsze i jarałam się w cholerę. Jak tylko padała w nich nazwa jakiegoś filmu, książki, artysty, to szybko chciałam nadrobić to o czym mówią. Aktywna towarzysko nigdy nie byłam, więc czas był. To co wtedy działo się w mojej głowie można by porównać do super gifów z wybuchem wulkanu. Wiem, że to brzmi debilnie, ale zaczęłam na własną rękę odkrywać, że istnieje coś takiego jak Sztuka, że muzyka się nie kończy na tym co w radiu i jest tyle rzeczy, których po prostu nie znam. Nigdy nie podchodzę do czegoś z uprzedzeniem, oceniam dopiero wtedy, gdy sama zobaczę.  Zaczęłam kupować stosy płyt, winyle, tysiące książek, żeby mieć je tak na własność, a nie tylko biblioteka. Chłonęłam to wszystko i już nawet nie było mi przykro, że znajomi znowu się spotkali i mnie nie zaprosili - wolałam posiedzieć i przyswoić coś nowego. Pamiętam jak potem co poniedziałek o 22 zasiadałam przy dźwiękach Roxy i słuchałam tego Tranzytu, podjarana maksymalnie. Praktycznie każdorazowo  kończyło się to tym, że zamawiałam do swojej kolekcji jakąś kolejną płytę Artysty, który mega mi się spodobał. Podsumowując punkt nr 2: cieszę się, że dzięki Nim moje gusta muzyczne nie opierają się tylko na tym co leci w pierwszym lepszym komercyjnym radiu i nauczyłam się to wszystko odkrywać i czerpać z tego to co dla mnie najlepsze.
Ale właśnie, jedna z najważniejszych i najcenniejszych rzeczy. Lata mijały, a te moje szaleńcze podróże po Polsce przestawały być samotnymi. To była cudowna rzecz - świadomość, że obojętnie czy pojadę do Trójmiasta, do Wrocławia, Krakowa, Łodzi czy Warszawy - był tam już ktoś kogo znałam, z kim mogłam potem przegadać całą noc, kto obdarował mnie swoim kawałkiem podłogi do spania i zabrał w jakieś inne miejsce niż klub. Nawet w Poznaniu, baaa, nawet w tej samej szkole miałam taką osobę, ale musiałam dopiero wyjechać na koncert 100 km za Poznań by ją poznać przy barierce i sobie to uświadomić 😂 czas sprawił, że niektórzy z Nich stali się tak bliscy, że nie wyobrażam sobie tygodnia bez choćby minimalnego kontaktu, bez krótkiego telefonu czy szybkiej wymiany zdań na messengerze... szalenie mnie to wzrusza! Gdyby nie Hey nigdy bym na nich nie trafiła. W tym wszystkim oczywiście jest też postać tej fajnej Wokalistki z nosem w nazwisku, ale dla mnie to jakaś tak dziwna i magiczna na swój sposób rzecz, że żaden tarot by tego nie wywróżył i nigdy w życiu nie podjęłabym się próby opisania tego publicznie, bo to nudne by było, a zamiast kropek na końcu zdania pisałabym pewnie co chwilę serduszko albo płaczącą ze wzruszenia emotkę😂 Często było tak, że wyruszałam  na koncert po kilkunastu przepłakanych po kryjomu dniach. Potem odstawałam swoje w kolejce na spotkanie z zespołem, wymieniłam z Nią kilkanaście zdań o pierdołach totalnych i kompletnie ze mną nie związanych, a czarodziejsko byłam natychmiast zresetowana, wierzyłam, że będzie lepiej. Przez tyle lat udało jej się poznać kilka kompromitujących faktów na temat mojego cudownego żywota, a nadal nie ucieka, gdy po raz milionowy gdzieś mnie widzi,  więc to ekstra miłe i chyba należy Jej się za to jakiś order albo przynajmniej  wygrany kupon lotto podczas kumulacji. Podsumowując punkt nr 3 : jestem dozgonnie wdzięczna, że dzięki Heyowi klaser moich znajomych został wypełniony paroma prawdziwymi unikatami, na które w swoim mniemaniu nie zasługuje, a One są i to jest mega piękne!!!
Na zakończenie, jako że pewnie i tak tu nikt nie doszedł, bo ja sama porzuciłabym ten tekst już po pierwszym akapicie, macie moje ulubione emotikony: 💩💩💩😂😂😂  a tak już całkowicie serio - chyba każdy człowiek, dla którego muzyka jest istotnym elementem życia, ma takiego Artystę, który go ukształtował (jak ja nie lubię tego określenia!!!) i był po prostu ważny. Dla mnie to byli Oni.  Może nie było mi dane przeżywać gorączki „Fire”, nie zbierałam od 25 lat każdego wycinka z gazet z Nimi, ale i tak byli mi maksymalnie bliscy. Nie rozpaczam nad decyzją zawieszenia, uważam wręcz, że to najlepsze co mogli na ten czas zrobić. Może trochę żałuję, że nigdy nie było mi dane usłyszeć „Dolly” na żywo, a tak bardzo zawsze chciałam, ale nie można mieć wszystkiego. I żałuję, że przez technologiczne złośliwości nie mam żadnych zdjęć z ponad połowy czasu trwania tego wszystkiego, bo co jak co, ale zdjęcie o wiele mniejszej Galas ściskającej kurczowo barierkę ze łzami w oczach  to był naprawdę sztos i mielibyście bekę na najbliższy tydzień, a Ewa zrobiłaby z tego pewnie 10 memów:D A to co mam to już kiedyś tu gościło, więc po co się powtarzać. No i nic, to chyba tyle... trzymajcie się, kupujcie bilety na Fayranty i żyjcie ciekawie!

Nie wiem ile mam tutaj lat, ale naturalny kolor włosów mówi, że mało 😂 heyowa koszulka (rozmiar s, kurwa!!!) dumnie na piersi, wiadomo!

Zawsze dbałam o to by koleżanki z pracy były dobrze oznakowane😂😂

Nigdy mnie to nie przestanie bawić😂😂😂😂😂

To też nigdy nie przestanie mnie bawić - czajcie to wczucie😂😂

Galas poszła do pierwszej poważnej pracy. Za pierwszą część wypłaty kupiłam ten oto piękny winyl w Jarocinie i bilet na Festiwal. Po koncercie zostało z niego tyle, że natychmiast kupowałam drugi😂


3 dni pod rząd, 3 koncerty pod rząd, 3 różne miasta pod rząd - prześpię się na schodach hahaha

Zanim zainwestowałam w lustrzankę, przynosiłam zazwyczaj z koncertu jedno/dwa zdjęcia w takiej jakości - no z kilometra widać, kto jest na scenie😂😂

Chcąc przyjechać do Wawy na koncert, napisałam do ledwo znanej mi dziewczyny wiadomość na feju: „cześć! Wiem, że prawie się nie znamy, ale widziałam, że mieszkasz w Wawie i idziesz na Heya... mogłabym się u Ciebie przespać po tym koncercie?” - to była Oksana, a zdjęcie pochodzi z tego wieczoru - wyglądamy źle😂😂😂 to było 4 lata temu, a dziś dzwoni do mnie z 10 razy dziennie - nie żeby się stęskniła czy coś, bo nawet razem mieszkamy😂
Poznałam również takie cztery sympatyczne twarzyczki hehehe i z Nimi to wszystko można! W największym nawet mrozie przy nieszczelnych oknach! (Ewa hihihihi)

 Agnieszka to łódzki cud i uwielbiam Ją nad życie, towarzyszę telefonicznie w każdej nocnej zmianie jaką ma w pracy i w ogóle fajnie nam się żyje
😀
 I kurde, nawet z Kanafą, którą poznałam przez internet milion lat temu, spotkałam się pierwszy raz na żywo we Wrześni na Heyu! Miłość!

Zdjęcie zdjęć, które kiedyś wywołałam. I nie wiem co tu mogę napisać mądrego, więc dam serduszka: takie❤️, takie 💕, takie💘 i o, jeszcze takie 💙 i nawet tych zdjęć nie posiadam, bo fizyczne wylądowały gdzie indziej, a cyfrowe wyleciały kiedyś w cyberprzestrzeń. Dobrze, że chociaż twardy dysk w głowie działa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz