środa, 4 października 2017

Hahahihi... a jednak nie, bo jesień

Cześć, Kochani! Dzisiaj przychodzę do Was z kolejnym nic nie wnoszącym postem. Nie pokażę supcio ciuchów, które kupiłam okazyjnie za drobne tysiące, nie zaprezentuję vlogaska z ekstra, wakacyjnego wyjazdu ani nie zaserwuję food haula.
Już po wpisaniu samego tytułu czuję się zażenowana, ale o 4:11 mój mózg nie jest w stanie skleić czegoś chwytliwego w kilku słowach...


Gdy byłam kilkulatką, całe dnie spędzałam u babci. Do przedszkola nie chodziłam - każda próba wysłania mnie tam kończyła się klęską, płaczem, histerią i wszystkim co złe. Ja, przesadnie nieśmiała wśród obcych, przywiązana do Mamy w takim stopniu, że tęskniłam pięć minut po jej wyjściu do pracy. Jak przez mgłę, chociaż chyba bardziej z opowiadań, pamiętam taką scenę, która miała miejsce kilka razy dziennie: drepczę w kolorowych paputkach na babciny korytarz, bardzo dyskretnie, tak, żeby nikt nie zauważył, podchodzę do stołu, staję na palcach i podnoszę słuchawkę od telefonu. W skupieniu wykręcam numer, który pamiętam do dziś,  kilka sekund oczekiwań, już się bardzo cieszę, ale zawsze, ku mojemu zaskoczeniu, na końcu nie słyszę głosu Mamy, tylko jakiś inny, nieznajomy, który za którymś tam razem już nie jest taki łagodny, tylko się na mnie wydziera ile wlezie. Po kilkudziesięciu takich razach, dzięki interwencji Babci, okazało się, że wszystko super fajnie, tylko zawsze zamiast dwójki na końcu numeru wciskałam jedynkę i docelowo zakłócałam żywot jakieś starszej Pani, która moje telefoniczne nękanie chciała już zgłaszać na policję.   
Piszę o tym, ponieważ ostatnio uświadomiłam sobie, że pomimo tego, że minęło już prawie ćwierćwiecze, ja nadal odtwarzam, na wciśniętym replayu, dokładnie tę samą scenę. Brnę do przodu, krok po kroku, staram się, chcę żeby wyszło bezbłędnie i jak najlepiej, już się cieszę, a na samym końcu z wielkim hukiem i impetem wypierdalam się z tego samego powodu co zawsze, turlam się ku dołowi i zbieram po drodze wszystkie najgorsze syfy i śmieci. Teraz jestem już starsza i bardziej świadoma, obiecuję sobie, że następnym razem już na pewno będzie dobrze, a wychodzi jak zawsze. Czytałam kiedyś książkę o pięciu różnych ranach zadanych nam w dzieciństwie oraz o maskach przypisanej do każdej z nich. Rzucałam tą wiedzą na prawo i lewo, wytykałam bliskim, że robią to i tamto, przyodziewają te maski i po co to wszystko, a teraz widzę, że sama coraz częściej je wkładam, a co najgorsze - ubieram się w tą, która najbardziej mnie bolała podczas czytania. Chore to i naprawdę nie wiem w jakim celu ten smutek został tu przeze mnie  znowu wystukany, gdyż tym razem weszłam tu z zamiarem opisania dwóch, dla mnie szalenie pięknych i zwyczajnych zdarzeń, ale kimże byłabym bez tego użalania się i pastwienia nad sobą. 

Jest takie miejsce na mapie Warszawy, które kwalifikuję sobie w głowie jako moje. Chodzę tam rysować, chodzę tam pomyśleć, chodzę tam pisać w swoim czarnym notatniku, chodzę tam popatrzeć na ludzi i piękno natury. Takie to trochę starcze i śmieszne, ale cóż rzec no, nie każdy to zrozumie. Łapię się na tym, że czasami wydaje mi się, że siedzę tam kilkanaście minut, a w rzeczywistości było to parę godzin - tak też było parę dni temu. Siedziałam i pisałam, a kilka metrów dalej kilkulatka uczyniła z chodnika blok rysunkowy. Miała tylko białą kredę, ale nie przeszkadzało jej to w tworzeniu licznych dzieł sztuki - początkowo przy pomocy Mamy, ale potem już samodzielnie. Piękny to był widok, gdy przechodziła koło Nas inna Dziewczynka z Dziadkiem, która bez zastanowienia podbiegła i wręczyła jej kilka kolorowych kred, mówiąc, że Ona idzie już do domu i nie będzie rysować. Minęło kilkanaście minut, Rodzicielka podniosła wzrok znad iphona i powstał dialog:
Mama: "Będziemy się już chyba zbierać wiesz, pozbieraj kredy. Co tutaj narysowałaś? Piękne!"
Dziewczynka: "W tym domku co robiłyśmy, mieszkamy z tatą! U góry... na dole mieszka Babcia Agata z Dziadkiem - Oni na dole, bo Babcie nogi bolą jak chodzi po schodach..."
M: "Tak, masz rację, pięknie! a kto mieszka tu koło Nas w tym kolorowym domku?"
D: " Tam? Tam mieszka ta Pani (tutaj wskazuje na mnie) - zrobiłam różowy dach, żeby pasował jej do włosów!
W sekundę jestem totalnie rozczulona i mam ochotę wypuścić z oczu tyle łez, że te malowidła zniknęłyby w sekundę, ale oczywiście robię za opanowaną i dorosłą - czarny outfit zobowiązuje - i przemawiam do Dziewczynki, że bardzo mi miło i mam piękny dom, będzie mi się w nim super mieszkać, na co Ona mi odpowiada, że jest on bardzo duży i może tam ze mną mieszkać dużo moich przyjaciół, rodzice i dziadkowie, bo wszyscy się pomieszczą...
Jedyne o czym marzyłam w tamtym momencie, to żeby mała Bohaterka zniknęła już z zasięgu mojego wzroku, bym mogła zapisać dom w pamięci mego telefonu, a potem nad nim popłakać. Mogła ulokować w nim każdego, a dla mnie, jeżeli już tak bardzo zapisałam się w jej sercu przez te różowe włosy, mogła narysować jakiegoś kwiatka, misia, serduszko czy cokolwiek innego, a zrobiła co zrobiła. I wiem, że Was to nie wzrusza, ale mnie bardzo, tak na maksa szczerze...
Druga sytuacja, która wydarzyła się kilkadziesiąt minut później - to był chyba jakiś 'Dzień wzruszeń dla Galasa". W tym moim miejscu, zawsze, czy wiosna, czy jesień, jest parę stałych Osób, które są tam zawsze: starsza Pani na wózku, która ma tak donośny śmiech, że słychać ją na parę pobliskich ulic, jej opiekunka w błękitnym dresie czy też kobieta z trwałą na głowie o rudym zabarwieniu, która pali papierosa za papierosem. Jest też, na moje oko, trzydziestolatka, która zawsze około 16:00 namiętnie pokonuje ścieżki z kijkami od nordic walking. Wielokrotnie, gdy rysowałam, zatrzymywała mi się przed twarzą i przez kilkanaście sekund perfidnie przyglądała, po czym jak gdyby nigdy nic zaczynała robić kolejne okrążenie. Zawsze chciałam podnieść głowę znad kartki i zapytać dlaczego to robi, ale się wstydziłam, a gdy widziałam z daleka, że znowu nadchodzi, to celowo wlepiałam wzrok w dół. Wydawało mi się to wręcz przerażające, że potrafi podejść tak blisko i w ogóle się nie krępuje czy nie ukrywa ze swoimi obserwacjami. Ostatnio było inaczej... pochłonięta rozmową z moim notatnikiem, dopiero po kilku sekundach zauważyłam metr przed sobą na chodniku kijki i jej buty. W tej chwili zawsze bardzo się stresuję i szybko zaczęłam błagać w duchu, żeby w końcu odeszła, ale nagle przemówiła, pierwszy raz w życiu - zapytała się jąkając, co to są za zapiski i czy czegoś się uczę. Miałam wrażenie, że mówi do mnie mała, niedorozwinięta dziewczynka zamknięta w ciele dorosłej. Odpowiedziałam, że to żadna nauka, to tylko takie moje pierdoły, na co zaczęła mnie wypytywać czy jestem już dorosła i czy chodziłam do szkoły. Mówiłam i było mi tak cholernie przykro, że gdybym tylko mogła, to wzięłabym te jej chorobę na siebie. Opowiadała, że lubi tutaj chodzić, tak ładnie świeci słońce i miło porozmawiać w taką pogodę, a Ona nigdy tak za bardzo nie ma z kim. Biła od Niej taka przerażająco smutna szczerość i samotność. Pomyślałam wtedy jak bardzo nie chcę, żeby odchodziła, a Ta, jakby czytając te myśl, powiedziała, że idzie dalej. Zrobiła kilka kroków, ponownie się odwróciła i zapytała czy mam dzisiaj jakieś rysunki. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie, na co odparła, że Ona bardzo lubi patrzeć jak rysuję i te moje rzeczy są zawsze takie ładne, Ona też by chciała tak umieć... zaniemówiłam, a moja nowa znajoma poszła, zmiażdżyła mnie tymi wszystkimi emocjami i poszła. Nie wiem nawet jak ma na imię, ale obiecałam sobie, że się dowiem. Już nigdy nie będę wlepiać wzroku w chodnik - będę się do Niej uśmiechać z daleka. Chciałam tam kolejnego dnia wrócić tylko po to, żeby znowu Ją spotkać, wziąć celowo cienkopisy i zaproponować, żebyśmy razem porysowały, ale powstrzymał mnie fakt, że niebo w Warszawie zaczęło bardzo obficie płakać - mnie by to nawet nie przeszkadzało, ale jeżeli naprawdę spotkałabym ją tam nawet w taką pogodę, to mogłabym tego nie udźwignąć emocjonalnie...
I tak już na koniec, gdyż ostatnio zadziwiam nawet samą siebie ilością tekstu, który tu lądował w ostatnich tygodniach,  chciałabym Wam powiedzieć, a raczej poprosić, żebyście o siebie dbali. Odnoszę wrażenie, że nie znam Osoby, dla której ostatnie miesiące byłyby szalenie łaskawe i obfite w same pozytywy... przeczekajmy i jeszcze będzie pięknie, you will see! I mówię to ja!

najpierw u Was, potem u mnie - jeżeli starczy tej dobrej energii
jesień - to się dzieje naprawdę
a markety obrodziły w milion sztucznych kwiatów
Dawid ostatnio sprawił, że się śmiałam
to On!!!!
na Pustkach w Muzeum Polin też się uśmiechałam, bo po tylu latach, nareszcie, usłyszałam na żywo 'Notes' z wymarzonym wokalem przy mikrofonie i było to szalenie piękne
"Jak puścisz po raz milionowy pod rząd ten utwór to będę musiała Ci pierdolnąć" - Oksana Z. i jej reakcja na moje zapętlanie 'Pirxa' przez bardzo długi czas hahahaha
kiedy siedzisz w centrum i czekasz na Spóźnialską, zawsze możesz dokończyć lewitujące psy
kiedy tworzysz na zamówienie i trzy pierwsze rysunki idą do kosza, bo za każdym razem psujesz je podczas rysowania tego płaszcza xDDDD
lubię
kosmos
uśmiech tej starszej Damy był tak pogodny w ten ponury dzień, że musiałam Ją sobie uwiecznić
nie patrzcie na moje brzydkie odbicie tylko na to piękne lustro
imprezowaliście kiedyś ze Smerfami? nie? ja tak - handlujcie z tym

królowa życia, myślicielka, nie dzielę się lalkami
kiedy chcesz zrobić niespodziankę ww. Dawidowi i wparowujesz mu do pracy z super cydrem haha  (btw. już tam nie pracuje, to wcale nie moja wina...)
i tak w ogóle, jego współlokatorem jest Johny niebijący żony
a to zdjęcie na drzwiach jego sąsiada... nie wiem jak Wy, ale ja się boję

zaktualizowałam iphona i testuję nowe filtry w aparacie z okładem z brokatu na twarzy #dorosłość #bardzopoważnie #cojarobięzżyciem
czasem też leżę sobie z Kanyem
dlaczego filmy, na które bardzo czekam, okazują się jakieś takie dziwne no
zamieniamy Katowice na Warszawę i wypisz wymaluj ja oraz Oksanka (śmiech)
sztuka uliczna part. 1
sztuka uliczna part. 2 - Marysia podobno sama to na tym murze napisała hehe
sztuka uliczna part. 3 - żaden sklep nie ma w ofercie tego co byłoby mi potrzebne do szczęścia i jest to raczej smutne
sztuka uliczna part. 5 - to jest tak depresyjno brzydkie, że aż urocze
jakby ktoś chciał jakieś dzieło sztuki do siebie na chatę to można dostać pod zachodnim
ładne mordorowe wnętrza, Panie w szpileczkach i wtedy wchodzę ja - Galas w dresie - i czekam na Żanetę

#czarnywtorek
#czarnywtorek x2
żegnam Was bardzo serdecznie - ja i moje krzywe kreski na oczach

(a w tym miejscu miał być utwór 'Smokin & Drinkin", który ostatnio namiętnie rapuję, przemierzając warszawskie ulice i wyobrażając sobie, że gram w jakimś teledysku sexi raperkę, ale blogspot nie pozwala mi tego wstawić - ale gówno)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz